sobota, 31 stycznia 2009

La Fortuna - Costa Rica

Nie ma granicy ladowej miedzy San Carlos a Los Chiles i trzeba plynac lodzia. Trwa to okolo godziny, a sam rejs dla mnie osobiscie jest ciekawszy niz ten rzeka San Juan: bardziej dziko.
Docieram do Los Chiles i od razu wita mnie gosciu, ktory kasuje za wjazd do miasta (za wyjazd tez-1$). Kolo 300 metrow od portu jest budka z odprawa kostarykanska. Jest akurat przerwa na obiad i zastanawiam sie czy nie zrezygnowac z wziecia pieczatki, gdyz za pare minut ucieknie autobus. Jak sie pozniej okazalo lepiej ta pieczatke miec. Po 30minutach czekania zjawia sie kobieta zajmujaca sie odprawa, stempluje paszport, a ja z jezykiem na brodzie pedze na terminal (kolo 800metrow). I lapie juz wyjezdzajacy autobus w kierunku San Jose (godz. 15). Siedze obok policjanta i dowiaduje sie o realiach nowego kraju. Nie zarabia sie tu jakos duzo, ale ceny sa wyzsze niz w poprzednich krajach. Probuje napoju z owocow Chan-przypominaja zabi skrzek, ale smak jest orzezwiajacy i dziala uspokajajaco na zoladek. Po drodze duzo upraw trzciny cukrowej (fabryk tez), ananasow i innych owocow. Ziemia jest czerwona, ale mimo to bardzo zyzna. Wysiadam w Florencia na skrzyzowaniu (10 km przed Ciudad Quesada), gdyz moim celem jest LaFortuna. Lapie szybko autobus do tego miasteczka, ale w autobusie pasazerowie sa jak sardynki: ja sam siedze na glowie kierowcy i czasami probuje sie nie zlapac za kierownice, by nie zmienic toru jazdy. Ale sporo osob wysiada, wiec szybko pojawia sie miejsce i robi sie luzniej. W koncu docieram do LaFortuny. Znajduje lokum w Hostelu Gringo's Pete (dorm za 4$, 100m na pd od szkoly).
W nocy zaczyna padac. Przyjechalem tutaj, by pospacerowac po wulkanie Arenal. Niestety nie mozna wejsc w krater, przyjezdza sie tu poogladac z daleka lawe. Mimo deszczu decyduje sie jednak pojechac w okolice wulkanu (autobus o 8rano,powrot 3:30). Dojezdza sie do skrzyzowania, potem kolo 3km spacer i jest sie przy wejsciu do parku. Dolaczaja do mnie najpierw para z Niemiec, a potem dwoch gosci z Anglii. Wejscie do parku 10$, ale w zwiazku z tym, ze nawet pracownik parku zapewnia nas, ze nie ma co isc w taki deszcz wybieramy opcje polazenia po prywatnym kompleksie oddalonym o 8km (wejscie 2000 colones). Mozna tam poobserwowac dzikie ptactwo, zwierzatka, wodospad. Jest tez ponoc ladny widok na wulkan Arenal, ale na pewno nie w deszczu. Jest tez sejsmograf, ktory rejestruje zachowanie wulkanu (niewielka aktywnosc, nie ma zamiaru przy nas niestety wybuchnac). Wracamy w piatke stopem na tylnych siedzeniach (5osob da sie zmiescic na tylnych siedzeniach:)) i wysiadamy przy skrzyzowaniu z asfaltowa droga. Stad juz tylko 2.3km do goracych zrodel Tabacón. Wejscie to koszt 75$, ale wystarczy kolo znaku Sky Tram 11km zejsc w dol i przejsc przez ogrodzenie po prawej stronie i mozna sie pluskac w wodospadach czy tez powlaczyc z silnym nurtem cieplej rzeki. W tych warunkach pogody przy padajacym deszczu rozwiazanie te bylo najlepsze.
Lapiemy porowtny autobus, umawiamy sie wieczorem na piwko i idziemy do swoich otelikow na nocleg. Nastepnego dnia ruszam do stolicy - San José.
W LaFortunie mozna jeszcze pojechac na rafting, pobawic sie w Tarzana i udac sie w kierunku malowniczego miasta w gorach Monteverde.

czwartek, 29 stycznia 2009

Rìo San Juan - Nicaragua

Z San Carlos odplywaja lodzie do El Castillo plynac po rzece San Juan (godz: 6:30,8, 10:30, 11:45, 14, 15:30, 16:30, powrot z El Castillo godz. 5, 6, 7, 11, 14, 15, cena 120 cordob). Ja decyduje sie, by poplynac o godz. 6:30, by jeszcze tego samego dnia wrocic i udac sie do Kostaryki. Wstaje rano i udaje sie na terminal. Bilet kupilem dzien wczesniej. Wyruszam z malym opoznieniem. Podroz trwa kolo 2godzin.
Dosyc ciekawa jest historia zwiazana z ta rzeka. Rio San Juan to rzeka, ktora miala byc odpowiednikiem Kanalu Panamskiego. W 2pol XIX wieku pojawily sie 3 koncepcje poprowadzenia drogi wodnej przez Ameryke Srodkowa: pierwsza to przez Rio San Juan, druga przez Paname, trzecia Tehuantepec w Meksyku. Wygrala opcja z Nikaragui, ktora miala kosztowac 75milionow dolarow i miala trwac 6lat. Firma, ktora zaczela budowac nowa droge zbankrutowala z wybudowanym jednym kilometrem (1893r). Rzad USA przekazal inwestycje nowej firmie, ale wowczas miala miejsce duza erupcja wulkanu na wyspie nad jeziorem Nikaragua, przez ktore mial prowadzic kanal. Lobbysci propagujazcy budowe kanalu przez Paname przekonali Senat USA, ze droga przez Nikarahue jest zbyt niebezpieczna ze wzgledu na erupcje. Wygrala Panama.
Rio San Juan jest tez rzeka, ktora byla nawiedzana przez piratow plynacych do Granady nad jeziorem Nikaragua. Po zlupieniu tego miasta w 1673roku przez pirata Henriego Morgana i wywiezieniu 500tys funtow szterlingow, mieszkancy powiedzieli: Basta! (Dosyc!) i wybudowali twierdze w El Castillo-1/3 drogi od San Carlos. Twierdza zaczela spelniac swoje zadania. W wieku XVIII bronila przed najazdem Brytyjczykow (tu zaslynela Rafaela Herrera, ktora jako pierwsza bronila miasta przed najazdem Brytoli w 1762roku i zabila strzelajac z armaty Brytyjskiego komandora).
Rejs rzeka jest dosyc ciekawy, gdyz mozna podziwiac wiele dzikiego ptactwa. Jesli ktos ma czas to moze w ciagu 4dni splynac kajakiem (15$ za dzien) i pokonac ta sama trase w wolniejszym tempie i o wiele wiecej widzac. Mozna jeszcze zobaczyc malpy, krokodyle. Ja zobaczylem tylko jednego kajmana, ktory leniwie sie wygrzewal na sloneczku pod jednym z domow El Castillo. Wioseczka ta stanowi tez baze wypadowa do odwiedzin Indian Ma'iz. Odwiedzilem fortece (z wpisu w zeszycie zauwazylem, ze ostatnia osoba z Polski byla tu ponad rok temu)-ladny widok ze szczytu na okolice, pospacerowalem po lasie tropikalnym w poszukiwaniu dzikich zwierzat-znalazlem tylko bloto na moich sandalach. Ludzie tu przyjezdzaja tez dla czystszego powietrza niz w San Carlos. O godz. 11 wsiadam do lodzi i plyne do San Carlos.
Tam orientuje sie w urzedzie imigracyjnym o lodzi do Los Chiles (odplywaja o 10:30, 13:30-tu jeslibeda chetni i ostatnia o 16, cena 170cordob). W miasteczku tez wymieniam pieniadze na kostarykanskie 1$=550 colones. Zabieram bagaz z hotelu, przechodzac dluuuga odprawe (2$ przy wyjezdzie z kraju) i wsiadam do lodzi.

środa, 28 stycznia 2009

Ocotal - Nicaragua

W samej stolicy Hondurasu nie ma nic ciekawego-jadac autobusem z jednego do drugiego terminalu przejezdzam przez centrum-blado wypada w porownaniu nawet ze stolica Gwatemali. Zaluje tylko, ze nie przyjechalem tu dzien wczesniej lub za 2 dni-w Hondurasie odbywaja sie teraz Mistrostwa Ameryki Centalnej w pilce noznej, a gospodarze nawet dobrze graja. O tym akurat sie dowiedzialem z gazety, w ktorej bylo tez przypomnienie wydarzenia sprzed 2 lat w Katowicach (2007rok) oraz informacja, ze jakis honduraski pilkarz wkrotce przejdzie z GKS Belchatow do Turcji. To tyle informacji z kraju :)
Okolo 13:30 opuszczam Tegu i jade do Danlí (60Lps). Zaczyna robic sie pozno i moge miec maly problem, by w ogole dzis dojechac do Nikaraguy ( a ja chcialem dzis zajechac prawie na poludnie tego kraju). W Danlí przesiadka i jade do La Frontery (15Lps). Jestem tu o 16:20-ostatni autobus do Las Manos (granica) odjechal 20minut temu...Pozostaje autostopowanie-przy pomocy miejscowej policji lapie stopa do granicy (po drodze kierowca zatrzymuje sie by pomoc koledze zmienic kolo-trace kolo 30minut), przekraczam ja (oplata przy wjezdzie Nikaragui 7$)-jest 18:20. Ostatni autobus do Ocotalu odjechal 20minut temu...Znowu niefart(to przez to kolo:)). Ale lapie stopa i jednak dojezdzam. Zatrzymuje sie w Hostelu La Ceiba (130 cordobas, 1$=19,5cordobas) i umawiam sie z José (ten sam gosciu, ktory mnie tu przywiozl), ze zawiezie mnie z rana w kierunku Managuy-stolicy kraju.
Stawiam sie przy hotelu, w ktorym mieszkal o 3:50, gdyz Josè ma wyjechac o 4. Pojawil sie jednak (a obawialem sie, ze dal dyla:)) i wyjezdza z bramy: jakos mam maly niefart, bo wyjezdza z przebita opona. Zapasowa tez przebita. Ja juz nie chce tracic czasu, bo znowu gdzies dzisiaj nie dojade i ide na terminal na drugi dzis autobus w kierunku Managuy (o godz. 5, pierwszy byl o 4). Wysiadam na skrzyzowaniu w kierunku Juigalpy, lapie szybko autobus do tego miasta i stamtad lapie kolejny do San Carlos. Ostatni odcinek 120km pokonuje w 5 godzin. Droga jest tragiczna. Przejezdzamy przez pola, na ktorych pasie sie bydlo-mozna o tych terenach powiedziec, ze sa jakby Dzikim Zachodem Nikaragui, gdyz sa kowboje, kupa koni, a dzieciaki bawia sie w zagrodach w denerwowanie bydla (zaczepiaja, byk goni, oni uciekaja-fajna zabawa). Po drodze krtoki postoj w restauracji i okazja, by sprobowac lokalnego piwka: przy takiej pogodzie lepiej wypic:) Dojezdzam do San Carlos i szukam jakiegos kwaterunku. Mam chyba przedsmak Kostaryki, bo dosyc duzo tu turystow-odzwyczailem sie od nich ostatnio. Po okolo godziny szukania (wszedzie albo zajete, albo nocleg powyzej 30$) znajduje spanie w Hotelu Costa Sur (300m od terminalu, 100 cordob). Samo miasto to miejsce tranzytowe do Kostaryki albo do El Castillo. Jest tez polozone nad Lago de Nicaragua-chcialem zobaczyc jak wyglada to jezioro z tejh strony, gdyz bede nad tym jeziorem po drugiej stronie w drodze powrotnej. Wrazenia? Leeee, brudna woda.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Trujillo - Honduras

Jest cos w tym narodzie. Nie zarabiaja duzo pieniedzy (minimalna placa to 4000Lps, kolo 220$. Wiele osob pracuje na czarno ponizej tej placy: sa nawet budowlancy, ktorzy pracuja za 100Lps, czyli 5$ dziennie za 10godz), nie przejmuja sie czasem, sytuacja na Swiecie (tak przy okazji: czemu ta pier... zlotowka tak sie oslabila:)). I dzieki temu maja pozytywne nastawienie do zycia: usmiech na ich twarzach jest widoczny czesto, prawie u kazdego. Widac to np. w autobusie, podroz ktorym ze wzgledu na niewygodne siedzenia bylaby wielka udreka. Ale ktos cos tam sprzeda, pooopowiada jakies ciekawe historie i po prostu sie usmiechnie.
Zblizajac sie do Trujillo, wyszlo Slonce, temperatuta podskoczyla do okolo 33stopni i zwiekszyla sie wilgotnosc. Cudna pogoda:)) Do Trujillo jade ze wzgledu na to, ze jest to miejsce nieturystyczne, ale wymieniane jako ciekawe. Poza tym mieszka tam Raphael (z CS), ktorego zamierzam odwiedzic. Raphael to wolontariusz z Peace Corpus i w odroznieniu od innych tego typu wolontariuszy, ktorych spotykalem na drodze podczas poprzednich podrozy, ten nie zajmuje sie rozwojem turystyki w Trujillo. Jego zadaniem jest edukacja ludzi odnosnie AIDS. Honduras jako kraj Ameryki Srodkowej ma z tym problem-kolo 2% ogolu spoleczenstwa choruje na ta chorobe. No i trzeba edukowac...
Samo miasto jest pieknie polozone w gorach, niewielki, kolo 9tys mieszkancow, ale bardzo sympatyczne. Przed 1998 bylo celem turystow. Dzis mozna ich spotkac, jak na lekarstwo, bo w 1998 roku Huragan Mitch zniosl z powierzchni ziemi wiele restauracji i hoteli. Trujillo jest tez miejscem, w oklicach ktorego wyladowal podczas swej czwartej wyprawy Krzysztof Kolumb (a ja sie uczylem w szkole, ze Kolumb nie postawil swej stopy na kontynencie, tylko odkrywal wyspy:)). Poza tym rozstrzelali tu Wiliama Walkera (dzieki Darek za to)-jest film z Edim Harissem o tym. Byl to czlowiek, ktory walczyl w podbojach m.in. Nikaragui w XIXwieku. Wieczor mija na podziwianiu zachodu Slonca oraz piwku Salva Vida. Do Raphaela przybywa Bonnie, jego kolezanka z Australii-dzis jest dzien Australii, wiec jest okazja do swietowania. Jutro mamy pobawic sie w puszczanie sztucznych ogni.
Nastepnego dnia (27.01) jade do Santa Rosa de Aguán.
Wczesna pobudka, bo autobus wedlug informacji znajomej Raphaela ma byc o 7 (drugi o 10). Czekam na terminalu od 6:50. Okazuje sie, ze jedyna osoba, ktora cos wie o odjazdach autobusow jest pani ze sklepiku-reszta nic nie wie. Zreszta ona tez nie jest pewna co do godziny odjazdu. Mowi, ze przejezdza tedy (a wiec trzeba wyjsc na droge, bo nie zajezdza tu) o godz. 7. Jeszcze inna osoba mowi, ze o 8, inna ze o 8:30, inna ze co godzine.
Terminal, 2 smrodzace autobusy (gdzie sa ludzie od ochrony srodowiska z Rospudy?:)), postoj taksowek, gdzie pod malym daszkiem zebrali sie taksiarze rozmawiajac ze soba i czekajac na klientow.
7:15 nic nie przejezdza, zaczyna padac.
7:30 jedzie jakis szkolnik (byly autobus szkolny z USA)-ten jezdzi tylko w obrebie miasta, ale kierowca mowi, ze zaraz moj nadjedzie. Kierowca z ciezarowki zaoferowal sie, ze mnie podwiezie do skrzyzowania, co i tak za duzo by mi nie dalo. Ciagle pada, ale wszyscy mowia do mnie dzien dobry (buenos días) i szeroko sie usmiechaja-a co maja sie smucic w tak piekna pogode?
7:45 przejezdza kolejny szkolnik (jestem caly mokry). Tak-mowi kierowca, o 10 jest nastepny autobus. A o ktorej byl pierwszy? No, o 7. Ale ja tu czekam od 6:50. To pewnie pojechal o 6:30...Przed centrum miasta jest stacja-stamtad odjezdzaja. Tak, dostaje potwierdzenie-pierwszy autobus odjezdza o godz. 10. Krotka wizyta w kafejce internetowej i jade w koncu do Santa Rosa de Aguán, by poczuc smak La Mosquity-regionu dzikiego w pd-wsch Hondurasie.
Wyszlo sloneczko, zrobilo sie cieplo i podskoczyla wilgotnosc. Raphael bedac tu 2 lata najnizsza emperatura jaka zanotowal to bylo 21 stopni (w nocy...). W autobusie jedzie obok mnie czlowiek o biblinym imieniu-Noe. Przez 11lat byl w USA i ktoregos razu wyplynal sobie lodka na lowienie ryb. Nie mial pozwolenia, wsadzili go do wiezienia za lapanie jakis chronionych gatunkow i sprawdzili, ze przebywa nielegalnie-wiec go wyrzucili. Wiekszosc mieszkancow Honduras kocha swoj kraj. Podrozujac autobusami miedzy mniejszymi miejscowosciami ludzie jezdza glownie nie z bagazami, ale z maczetami.
Chyba troche poczulem ten smak La Mosquity bo 40km pokonalem w prawie 2 godz, jadac glownie polna droga. Droga sie skonczyla i pozostal tylko przejazd lodka przez rzeke. Santa Rosa de Aguán to jest wies-totalna dziura. Ale pieknie polozona, gdzie mieszkaja w 95% czrnoskore osoby-starajacy sie kultywowac kulture gariffuna. Niestety jakos sie nie kwapia do dobudowy wiekszosci domow po Huraganie Mitsch (1998rok!), wiec wiekszosc mieszka w warunkach godnych pozalowania. Kiedys bylo to miateczko turystyczne, dzis zapadla dziura gdzies na koncu Swiata. Po drugiej stronie rzeki mieszkaja krokodyle (ponad 4 metry), ale jest niestety za cieplo i jakos nie kwapia sie pokazac zadnemu przygod turyscie z Polski :)W wiosce niewiele jest murowanych budynkow-jest kosciol z plakatem Jana Pawla II-ego, ciekawy cmetarz i tyle. Dzieciaki, ktore sie zebraly wokol mnie odtanczyly taniec Punta stukajac w puszki po farbie i po poltorej godziny uznalem, ze chyba moge juz wracac. Po drugiej stronie rzeki musze czekac jeszcze godzine na autobus, ale w taka pogode, gdzie leje sie zar z nieba, najlepiej zrobic to pijac chlodne piwko. W jedynym barze obok autobusu impreza - kolo 10 mieszkancow, z autobusu muzyka na full, i piwko. Ta godzina minela szybko przy rozmowie z miejscowymi.
Wrociwszy do Trujillo Rapahel upiekl pizze, przyszla Bonnie-dziewczyna z Australii i idziemy najstarsza droga w Hondurasie wybudowana przez wspolziomkow Kolumbusa, na druga strone miasta do dzielnicy gariffuna. Tam juz przy zawodowej orkiestrze moglem sie przekonac jak ten taniec wyglada: przy akompaniamencie 3 bebnow, 3 par grzechotek, dwoch patykow i jednej muszli mieszkancy tanczyli usztywniajac grona czesc ciala i ruszajac tylko dolna (od pasa w dol). Sam tez sprobowalem i musze powiedziec, ze nie jest to tak latwo.
W koncu wystrzelilismy fajerwerki (dzien Australii), a pomagal nam przy tym sam Krzystof Kolumb, ktory owiniety w flage australijska cieszyl sie niewatpliwie z chwili. Wracamy do domu kolo 23:30, a do odjazdu autobusu pozostalo poltorej godziny (do Tegucigalpy). Trzoszke drzemie i ide na terminal. Jestem tam 25minut przed odjazdem, ale nie musze pisac, ze oczywiscie obylo sie bez niespodzianek. Otoz autobus juz odjechal (5 minut wczesniej, czyli o 24:30), a na nastepny musze czekac poltorej godziny. W oncu kolo 12 dojezdzam do stolicy kraju.

niedziela, 18 stycznia 2009

Utila (Bay Islands) - Honduras

Autobus z Cópan do La Ceiby kosztuje 170Lps. Przesiadke mam w San Pedro Sula. Przed miastem zaczynaja sie roztaczac sie plantacje bananow (Honduras jest duzym eksporterem tego owocu) i spore plantacje ananasow. Na terminalu w San Pedro Sula jest sklep z ciuchami, w ktorym mozna sie przekonac, ze odziez w Hondurasie jest calkiem tania. Jem honduraskie sniadanko: fasolka (tego w Srodkowej Ameryce jest duzo), jajka, paroweczka, tortillas i cos jeszcze (nie pamietam co, ale jakos nic interesujacego). Przed La Ceiba wielkie lasy palmowe (Las Palmas :)), z owocow ktorych produkuje sie olej pamlowy. Do La Ceiby docieram kolo godz. 14. Z termialu biore razem z trzema napotkanymi turystami, ktorzy jada, gdzie ja (czyli terminal), najpierw taxi pod supermarket, gdzie robimy wieksze zakupy na kilka dni oraz na terminal (calosc wychodzi 40Lps od osoby, czyli nieco ponad 2$). Celem moim jest Utila, jedna z wysp archipelagu Bay Islands (oprocz Utily popularna jest rowniez wyspa Roatán). Bilet jest dosyc drogi, bo kosztuje wraz z podatkiem wyjazdowym 425Lps (kolo 23$). Promy odplywaja o 9:30 i 16 (powrot o godz. 6:20 i 14). Maly wodolot mknac po falach Morza Karaibskiego pokonuje ta droge w ciagu godziny. Celem moim jest nurkowanie-a ze nie mam zadnego certyfikatu, to przy okazji sobie go tu wyrobie. Juz od momentu przyplyniecia, rzad rak, w ktorych ukazuja sie reklamy firm prowadzacych zajecia, powoduje, ze mozna sie domyslic o duzej konkurencji wsrod tutejszych firm. Utila reklamuje sie jako najtansze miejsce na Swiecie do zrobienia kursu nurkowania. Nie do konca jest to prawda, ale ceny nie sa wysokie. Generalnie za taki kurs trzeba wydac 249$ lub 259$ (w cenie jest zakwaterowanie, sprzet). To jest cena kursu PADI, cena kursu SSI jest kolo 25$ mniejsza (roznica nie jest zbyt duza). Tylko jak tu wybrac najlepsza? Ja postawilem na Utila Watersports Dive Centre (http://www.utilawatersports.com/), gdyz ta oprocz kursu, zakwaterowania, mozliwosci wypozyczania kajakow, sprzetu do tzw. snorklowania (nurkowanie z fajka i rurka) dawala 4 nurkowania rekreacyjne gratis. Wazne jest to, ze klasy w tej szkole licza maksymalnie 5osob. Moja klasa ma miec 3 osoby: Anglik-Gavin, Wloszka-Marta i ja. Instruktorem jest Martin, chlop belgijskiego pochodzenia, ktory ma ponad 3tys nurkowan w 15-letniej karierze. Zajecia trwaja 4 dni, podczas ktorych mozna sie nauczyc jak rownomiernie oddychac pod woda, jakie sa niebezpieczenstwa zwiazane z nurkowaniem i inne podstawowe rzeczy. No a oprocz tego mamy 4 nurkowania w ramach kursu(plus 4 nurkowania rekreacyjne)-cwiczenia plus nurkowanie. Po kazdym nurkowaniu wpisujemy do ksiazeczki glebokosc (ja moge maksymalnie do 60stop, czyli 18metrow, raz udalo mi sie zejsc do 21m) na jakiej odbylo sie nurkowanie, ilosc czasu pod woda, ilosc tlenu przed i po (mi raz zabraklo, ale bylo to kontrolowane przez instruktora) i przede wszystkim zwierzatka, jakie mozna zobaczyc. Fauna Morza Karaibskiego jest dosyc zroznicowana. Nazwy ryb znam tylko po ang (jak zagladne do ksiazeczki :)), ale byly skalary, koniki morskie, drzewa bozonarodzeniowe, ogromy zolw, jakies robaki i wiele innych, ktore mozna znalezc u nas w akwariach. Po kursie nalezalo zabrac sie za nurkowania rekreacyjne. W miedzy czasie poplywalem na kajaku (super wycieczka kanalem na druga strone wyspy. Super, bo plynie sie przez tzw. mangroove forest, czyli las w wodzie i plynac kanalem jest sie w tunelu, gdzie u dolu jest oczywiscie woda, u gory konary drzew, a z boku korzenie drzew przypominajace odnoza wielkich pajakow-pozdrowienia dla Popka:)-poza tym duzo ptactwa. Az zalowalem, ze nie wzialem tam aparatu-deszcz na powrocie...) , poplywalem z rurka i maska (tez piekne widoki na rafe i na zwierzatka morskie), polazilem po wyspie (zdobycie tzw. Pumkin Hill o wysokosci 74m.n.p.m) i przede wszystkim odpoczywalem po i przed maratonem, ktory na mnie czeka. Zreszta 7 nocy w jednym miejscu, jak na mnie (Ci,co mnie znaja to moga to potwierdzic) w podrozy to bardzo duzo. Nawet az za duzo, bo naprawde pod koniec zaczalem sie nudzic. Ceny na wyspie sa wieksze niz w Hondurasie (np. internet godz. 40LPS, jedzenie jest w miare tanie). Ale skoro i koszty sa wyzsze, to i zarobki tez. Dlatego mozna tu znalezc sporo ludzi gotowych do pracy. W okresie, w ktorym ja bylem nie bylo zbyt wielu turystow, ktorzy noce spedzaja na piwku, ogladaniu filmow, czytaniu ksiazek. Padal dosyc czesto deszcze, bo jak sie okazalo od polowy pazdziernika do polowy lutego trwa tu pora deszczowa.
Na powrocie udalo mi sie znalezc tanszy transport(300Lps): Ramon express (Ronnie, tel 99284936, przy Cafe Mariposa-Utila, z Utily o godz. 7 i 13:30, z La Ceiby 10:30 i 15:30)-malutka lodz motorowa, ktora odbija sie od fal niczym deska rzucona na inna deske-w pewnym momencie wydaje sie, ze ma sie rozleciec. Ale czarnoskory kapitan lodzi, Ronnie, ma powalajacy usmiech.
Niestety pada rzesisty deszcz w La Ceibie oraz zbytni brak czasu powoduja, ze nie zostaje tu na dluzej (w planach byl ciekawy rafting w okolicy). Jade na terminal (dwa autobusy za 11Lps) i stamtad wsiadam do autobusu w kierunku Trujillo (95Lps, 5godz, 170km).

Copán - Honduras

Wczesna pobudka i busik mimo zapewnien wlascicieli mego hotelu, jednak przyjechal-a mowili, ze za taka cene jak sie kupuje bilet to nie przyjezdza: (bo chcieli bym kupil u nich, ale drozej):) Przejazd do granicy zajmuje kolo 5godz. Przy wyjezdzie oplata 10Q za opuszczenie Gwatemali i 3$ za wjazd do Hondurasu. Troche sie kloce z pogranicznikiem honduraskim o te oplate, bo przy wjezdzie do Gwatemali zapewniali mnie wszyscy, ze jesli miedzy krajami unii srodkowoamerykanskiej, czyli: Gwatemala, San Salvador, Honduras i Nikaragua, nie trzeba ponosic oplat. Na razie jedyne czego nie trzeba to wbijac piecztki do paszportu-o tyle dobrze, bo mam tylko 5stron wolnych. Cinkciarze wymieniaja kase, ale po gorszym kursie-obecnie za 1$=19Lepmir Honduraskich. 12km od granicy jest miasteczko Copán Ruínas, gdzie zatrzymuje sie na nocleg (hostal En La Manza Verde-95Lm). Tu juz siec Orange ma podpisana jakas umowe, bo zapowiada sie, ze w Hondurasie bede mial zasieg, wiec moge odbierac smsy. Jest jeszcze wczesnie, bo godz. 10, ale jestem tak zmeczony i niewyspany, ze na 2godz. ide do Morfeusza. Budze sie, jem obiadek i ruszam na zwiedzanie glownej atrakcji okolicy, czyli ruin Majow Copán-dojscie spacerkiem 10 minut od miasta. Wejscie 280Lm (dla miejscowych 50Lm). Troszeczke sie zawiodlem na tych ruinach-lepsze sa w Belize i Gwatemli, jednakze tutaj mozna zobaczyc bardzo dobrze zachowane tzw. Stalle, czyli tablice, kolumny z plaskorzezbami. Duzy jest tez plac centralny i to w sumie najciekawsza czesc ruin. Wracam do sennego miasteczka, male zakupy, odwiedziny w miejscowym kosciele i udaje sie na nocleg. Z rana wyruszam autobusem Pulman do San Pedro Sula, by stamtad pojechac do La Ceiby.

Antigua - Guatemala

Przed Antigua odwiedzam Rudiego (CS), ktory zamieszkuje San Lucas (13km przed Antigua). Spedzam u niego jedna noc i podczas wieczoru mamy ciekawa dyskusje o Polsce (byl niedawno w naszym kraju) i o Gwatemali. Okazuje sie, ze w tym kraju mowi sie w 23 jezykach: 20 z nich to jezyki Majow, 1 to schinqua, 1 to gariffina (ten sam, co na wybrzezu w Belize) i oczywiscie hiszpanski. W pilke nozna Gwatemala nie ma zbyt dobrych graczy-odpadli niedawno z eliminacji MS 2010 przegrywajac z Kostaryka. Nigdy nie zagrali tez w swiatowym Mundialu. Co warto sprobowac do jedzenia w Gwatemali? Ceso con Loroco (ser z jakas tam roslinka), tamalitos con loroco, chichitos i wypic drink Atol de Elote (z kukurydzy). W miescie Antigua warto sprobowac Popusas-jednakze jest to danie salwadorskie i jesli ktos tam sie wybiera to lepiej tam to zjesc. W Ameryce Srodkowej mieszkancow danego kraju nazywa sie najczescie: Chapin dla okreslenia Gwatemalczykow, Catracho - Honduras, Cherros lub Guanacos (niegrzecznie) na San Salvador, Nicas - Nikaragua, Ticos - Kostaryka. Sim Karta w Gwatemali (najlepsza Tico) kosztuje 50Q, i 1 minuta to okolo 2Q (w kraju, do Polski nie wiem). Nastepnego dnia z rana ruszam do Antiguy (5Q) i kwateruje sie w Hotelu Place to Stay kolo terminalu (30Q za dm). Tam tez wykupuje wycieczke na wulkan Pacaya (za 50Q, na miescie mozna za 40Q). Okolo 3 godzin spaceruje po miescie. Jest to dawna stolica kraju, zabudowa kolonialna. Rzeczywiscie, jest tu sporo turystow, jednakze wyglad miasta jest piekny i wystarczy tracic czas spacerujac po urokliwym i romantycznym miasteczku. Domki sa zazwyczaj pomalowane w 3 kolory: czerwony, niebieski i zolty. Wrcam do swego hoteliku i o godz. 14 jade na wycieczke na wulkan Pacaya. Po drodze jeszcze zbiorka 40Q na wstep do parku (biletow jakos nie dostalismy, stary chwyt przewodnikow:)). Przy parkingu kupa dzieciakow, ktore sprzedaja kijki i oferuja podwiezienie na koniach. Podesjcie na wulkan zajmuje kolo 2godz. i ostatnia czesc jest najtrudniejsza: nogi zapadaja sie w wulkanicznym zuzlu i czlowiek walczy by kazdy krok do przodu nie byl krokiem do tylu. Wchodzi sie na wulkan po to, by zobaczyc lawe. Dzis plynela slabo, ale gdzies miedzy zastygla magma widac bylo bijaca czerwien. Jak podeszlo sie do lawy, gorac byl nie do wytrzymania. Spacer miedzy zastygla lawa moze byc niebezpieczny, jesli bedzie sie chodzilo nierozwaznie. Wracamy juz jak jest zupelnie ciemno. I z daleka obserwujemy mala erupcje wulkanu del Fuego (w okolicy jest rowniez wulkan Agua, ale wejscie na niego obecnie jest niebezpieczne). Wracamy cali pokryci czarnym pylem (na gorze mocno wieje i sie pyli po drodze) do Antiguy, a ja marze tylko o cieplym prysznicu. Spac za wiele nie bede, bo o godz. 4 mam miec autobus do Copánu w Hondurasie. Bilet kosztuje 7$ (z mego hotelu 13$ na ten sam busik), a najlepiej go zamaiwac w agencji Plus (6a Calle Oniente no 19).

piątek, 16 stycznia 2009

Guatemala City - Guatemala

W autobusie poznaje Kubanczyka i Meksykana, ktorzy juz jakis czas przebywaja w Gwatemali. Kubanczyk jest zadowolony z tego zycia, ktore tu prowadzi. Mowi, ze jest tu mu o wiele lepiej niz na Kubie, a pracuje jako internista. Pierwsze skojarzenia z Polska? To kraj, z ktorego jest najsilniejszy czlowiek Swiata (pierwszy raz slyszalem zeby ktos kojarzyl nasz kraj z Pudzianem). Ostrzega mnie przed stolica i twierdzi, ze gdyby nie to miasto oraz szereg zbrodni, ktore tam sie zdarzaja, to w sumie fajny bylby to kraj. Mam dorzec do stolicy kolo godz. 21. Przed wjazdem kontaktuje sie z Christianem (z CS), ktory ma czekac na terminalu. Od razu przy wjezdzie do miasta da sie zauwazyc puste ulice, jakby miasto bylo wymarle-od czasu do czasu da sie spotkac jakiegos czlowieka lub grupke ludzi obok ktorej stoi policja cos tam wyjasniajac. Docieram na terminal, Christiana nie ma. Dzwonie do niego z telefonu Kubanczyka i mowi, ze bedzie za 10minut. Z tych 10 minut robi sie 30, ale caly czas towarzyszy mi Kubanczyk, ktory chce mnie zaprosic do domu, jesli kolega sie nie zjawi. Przywyklem juz do innego liczenia czasu w Ameryce Srodkowej i w koncu sie doczekalem na Christiana. Przyjechal samochodem, pozegnalem sie z Kubanczykiem i ruszylismy w kierunku domu Christ. Ten zapytal sie czy chce dolaczyc do niego i jego znajomych, ktorzy siedza w barze. Ja mowie, ze po to tu m.in. przyjechalem, czyli, by sie bawic i poznawac ludzi. Zajezdzamy na obrzeza miasta, ktore sa inne niz sama stolica, no i bar przypomina bary Zachodniej Europy. Poznaje tam Polke, Agnieszke, ktora wyszla za maz za Andréa z Sao Paulo. W koncu moge pogadac po Polsku:) Oni sami okazuja sie super fajnymi ludzmi (sa bogaci, inny Swiat, ale sa naprawde w porzadku, woda jeszcze nie uderzyla do glowy), zabieraja nasza spora grupe (kolo 12osob) do innego lokalu, a potem na dyskoteke. André jest jedynym czlowiekiem w kraju, ktory ma licencje na kasyna (oficjalnie jest to nielegalne). Dostal on od dobrego znajomego prezydenta kraju, czlowieka, ktory ma duzo wplywow w Gwatemali. Zwiedzjac jedno z miejsc, gdzie sa maszyny do gry Andréa poznaje tego kolesia-szybko nawiazuje wspolna rozmowe, bo jest nawalony jak detka. Stawia jeden za drugim, ale juz mam dosyc picia. Poza tym André tez ugoscil mnie po Polsku i postwail mi setke wodki bez zapojki:) Zabawa przeciaga sie do 4 nad ranem, ale trzeba wracac, bo niektorzy za pare godzin ida do pracy.
Zajezdzamy do domu Christiana, ktory znajduje sie w strefie zamkinietej (czyli mur dookola domkow, ochrona 24godz i zasieki na murze-do tego mozna sie przyzwyczaic w krajach Ameryki Lacinskiej) i ide spac. Budze sie, Christian idzie do pracy, zostawia klucze od domu i moge robic, co chce. Jade do miasta autobusem, w ktorym najpierw wysluchuje kazania o koncu Swiata od kolesia z biblia, a potem obserwuje system marketingowy goscia, ktory sprzedaja olowki. Sama stolica, malo ciekawa. Miejscem najciekawszym jest Plaza Central, gddzie znajduje sie Palac Miejski. Wracam do domu Christiana. I szykuje sie do wyjazdu w kierunku Antiguy.

wtorek, 13 stycznia 2009

Semuc Champey - Guatemala

Trzeci dzien ciagle pada...Jadac ponad 9 godzin do Semuc widac, jak wyglada Gwatemala: dosyc sporo pol uprawnych (glownie kukurydza, plantacje kawy kolo Coban), pol, jakies lasy i gory. I widac biede, czyli domki z drewna, ludzi nie za bogato ubranych, itp. Muzyka w busach czy autobusach jest czasami nastawiana dosyc glosno, ale jest przyjemna dla ucha i da sie jej sluchac (nie to co w Iranie:)). Kierowcy nie za bardzo przestrzegaja przepisow, stanowiac zagrozenie i dla pasazerow, i dla ruchu.
W Coban kierowca robi ponad godzinny postoj wiec mozna udac sie cos zjesc i na zakupy. Docieram do Lanquin, gdzie sa o wiele wieksze mozliwosci jesli chodzi o spanie, ale ja z przesiadka jade do Semuc Champey. Dowieziony jestem do Hostelu El Portal (drugim popularnym tu jest Las Marias, nocleg 35dm)-oba miejsca ladnie polozone, nad rzeka u podnoza gor. Co jest tu ciekawego? Jeden z cudow natury-naturalny most ponad 300metrow nad rzeka, a na moscie kilka zbiornikow wodnych, w ktorych mozna sie wykapac (wejscie do parku 50Q). Ale przyjechalem tu glownie by wziac udzial w wycieczce do jaskini. Ide z rana (czwarty dzien pada-jakie to wkur...) z goscmi z mego hostelu (Niemiec, ktory jest w drodze ponad rok w podrozy dookola Swiata, dwojka Kanadyjczykow, Ameykanin) na druga strone rzeki i dogadujemy sie ze wycieczka ta bedzie kosztowac 60Q razem ze zjazdem na detce po rzece (dla klientow Las Marias to 40Q). Dostajemy po swieczce, nasz przewodnik Fernando (niedawno nauczyl sie mowic po hiszpansku, gdyz sporo tu ludzi nie zna tu tego jezyka, a znaja quechi) za paskiem od latarki wklada swieczki i podpalajac je przypomina diabla, ktory chce nas zaprowadzic do swoich czelusci. By tam dojsc najlepiej jest miec jakies obuwie (sandaly). Przy wejsciu informacja: kazdy wchodzi na wlasne ryzyko, a diabelek zaprasza :) Zapalamy swieczki i wchodzimy w glab, trasa ma miec poltorej kilometra. Najpierw spacerujemy po wodzie, pozniej po pas i test: wszyscy umieja plywac? Tak, to dobrze. Przeplywamy okolo 10metrow i sztuka jest by nie zgasic swieczki. nie bylo trudne...A teraz po drabince, ktora ciutke sie chwieje. Tez nie trudne. Kolejna drabinka i znowu z 10 metrow do przeplyniecia. Ale teraz po linie pod prad opadajacego na glowe wodospadu, teraz skok do gleobkiej wody i na koniec kolo 30 metrow do przeplyniecia i Fernando gra na formacjach skalnych spiewajac piosenke. Niezle. Swieczki juz gasna a tu trzeba wracac! Innej drogi nie ma i pokonujemy te same przeszkody tyle ze w innym kierunku. A na koniec splyw po detce po rzece-tu woda duzo zimniejsza niz w jaskini. Zabawa udana, polecam!
Biore bagaz z hostelu i jade najpierw do Lanquin (tu jest ogromna jaskinia do zwiedzenia), a potem do Coban. Jest kolo godz. 15 i dzwonie do znajomego z CS do Gwatemali City czy moge dzis przyjechac. Pozwolenie jest. Ale dla mnie najbardziej chodzilo o to, by potwierdzil, ze mistao po zmroku nie jest az tak niebezpieczne. Ma przyjechac, wiec jest ok. Duzo sie nasluchalem i naczytalem o stolicy tego kraju. Zdarzaja sie czeste napady na autobusy ktore docieraja do stolicy po zmroku (na ludzi napadaja kiedy sa dni wyplaty, kolo 15-ego i 30-ego, dzis jest 15-ty), 3 dni temu zabito kierowce ktory prowadzil autobus. I zaden napotkany turysta nie polecal by przyjechac tak pozno jak ja zamierzam do tego miasta. No trudno, wypadlo tak, ze sprobuje. A i w koncu przestaje padac (wiem ze to nudne, ale jaka satysfakcja)...

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Tikal - Guatemala

Przy odprawie nalezy uiscic oplate wjazdowa 20Quetzali (1US$=7.6Q, wymiany dokonalem u konikow na granicy). Przy wjezdzie do Gwatemali zaczal padac deszcz i dodatkowo natretni taksowkarze swiadcza o tym, ze ciezko bedzie spacerowac po tym kraju. Niektorzy denewruja mnie do tego stopnia, ze pytajac sie dokad chce jechac mowie, ze do Suwalk, wiec sie odczepiaja, dowiadujac sie, ze jest to w Polsce. W sumie jeden chcial mnie tam zawiezc, za 100tys euro, ale chyba to nie byla okazja. Idziemy do terminalu i stamtad lapiemy busik (colectivo) do El Remate. Druga rzecza, ktora od razu dalo sie zauwazyc, ze w Gwatemali rzna turystow jak popadnie. Cene jaka rzucil kierowca bylo ciut wyzsza niz placa miejscowi. Wysiadamy z takiego busa i za 25Q jedziemy do El Remate (1,5godz,90km). Ciagle pada. Docieramy nad jezioro Petem Itza i kwaterujemy sie w Sak Luk Hostel (dm za 25Q). Ladne miejsce i spokojne. Telefon moj w tym kraju nie dziala. Najprawdopodobniej siec Orange (czyli moja) tak jak w Iranie nie ma i tu podpisanej umowy z zadna siecia z Gwatemali. Zobaczymy jak bedzie w Hondurasie.
Ze wzgledu na padajacy deszcz nie decyduje sie na to, by wstac nad ranem i ruszyc na wschod Slonca do Tikalu. Wiatr tak podcinal deszcz, ze moj spwior zrobil sie mokry przez cala noc i trzeba go bedzie wysuszyc. Czekam prawie godzine obserwujac miedzy innymi potyczke na smierc i zycie miedzy trzema grubianskimi psami a prosiakiem (sporo tu swin biegajacych po ulicach na wioskach) az w koncu jakies colectivo sie zatrzymuje. Do Tikal 33km, 25Q.
Po wjezdzie do parku znaki informujace o zwierzetach, ktore mozna spotkac na drodze: indyki, weze, jaguaru, malpy i jakies inne futrzaki. Z tego udaje mi sie zobaczyc indyka i malpy oraz cos chodzacego, malego z ogonem. Wejscie na teren ruin to wydatek 150Q, miejscowi 25Q (w takich wypadkach, kiedy jest taka roznica, staram sie nie wspomagac turystycznych pijawek). Same ruiny sa ciekawe-kompleks ogromny. Spaceruje kolo 2godz i pewnie dluzej bym to robil, ale ciagle padajacy deszcz nie zacheca do dalszego spaceru. Najciekwsza sa swiatynia nr 5, El Mundo Perdido i Plaza Grande. Wracam do Remate i robie check-out, zegnam sie ze znajomymi z CS i jade colectivo do Flores (30km, 15Q). Flores to mozna powiedziec dzielnica Santa Elena, miasta nad tym samym jeziorem, co El Remate. Kwateruje sie w Los Amigos (dm za 30Q) i spaceruje po miasteczku. Dzis jest kolejny dzien trwajacej caly tydzien fiesty, jest wesole miasteczko i duzo turystow. Ciagle pada. Pytam sie miescowych czy to jest normalne w styczniu, oni twierdza, ze nie. Spotykam tez pracownikow z wesolego miasteczka w barze, pijemy piwko, opowiadaja co nieco o Gwatemali. Minimalna placa tu to okolo 210US$ na reke. Tyczy sie to stolicy. Oni pracuja jako kierowcy ciezarowki i czesto jezdza do Panamy, co zajmuje im razem ze staniem na granicy kolo tygodnia czasu. Odwiedzam tez terminal, gdzie dowiaduje sie, ze transport po Gwatemali wcale nie jnest tani: przejazd do stolicy to wydatek 120-180Q, do Coban 90Q. Wracam do Flores, gdzie w jednej z agnecji turystycznych kolo mego hostelu kupuje bilet na nastepny dzien do Semuc Champey (75Q, 9rano odjazd). No a wieczorem zabawa na fiescie, czyli piwko Gallo i zabawa...

San Ignacio (Cayo) - Belize

Po drodze mijam Belmopan-jedna z najmniejszych stolic Swiata. Mieszka tu okolo 10tys ludzi i stolica sie stalo po roku 1961, kiedy to huragan Hattie zniszczyl duza czesc owczesnej stolicy - Belize City. Wowczas to rzad postanowil zrobic cos w stylu Brazylii i przeniesc stolice do centralnie polozonego Belmopanu.
Zastanawia mnie z czego wynika bieda ludzi tego kraju i w koncu pytam sie kobiety obok mnie siedzacej, jakie sa realia zycia w tym kraju. Ludzie az tak zle nie zarabiaja-ona pracuje jako sprzataczka w ambasadzie i zarabia 500US$ miesiecznie (na reke). Ceny niektorych produktow nie sa az tak tanie, wiec? Okazuje sie, ze wielu ludzi po prostu nie chce pracowac i woli ukrasc niz pobrudzic sie praca. Po drodze mijam ekipe kolo 15 robotnikow budowlanych i patrzac jak oni pracuja dochodze do wniosu, ze ten kraj to za szybko nie bedzie mial nowych drog...
Szkoly sa panstwowe i prywatne. Te drugie sa prowadzone przez ksiezy, zazwyczaj metodystow i kosztuja 60US$ za miesiac od dziecka. Nie ma obowiazku sluzby wojskowej, bo jako takiego wojska nie ma-sa rozne rodzaje policji, ktora spelnia jego role.
Docieram do San Ignacio (Cayo) i jade taksowka do Parrot´s Nest, gdzie ma swoja siedzibe moj znajomy z CS Marcus-miejsce pieknie polozone w dzungli: juz od 6:25 zwierzeta, a glownie ptaszki nie daja spac. Co niektorym niespodzianke robia malpy, buszujac po dachach domkow w nocy.
Nastepnego dnia jedziemy na wycieczke-zrzutka na paliwo (wychodzi po 12US$) i zabieramy lacznie 9 osob do picupa. Szybko opuszczamy asfaltowa droge i przychodzi nam niezle sie pomeczyc na szutrowych drogach. Pierwszym celem jest duza jaskinia nad Rio on Cave-duza przestrzen, jakies stalaktyty. Glownym miejscem, gdzie mamy spedzic najwiecej czasu sa najwieksze ruiny Majow w Belize-Caracol (wejscie 15Bz$). Polozone w dzungli (86km od San Ignacio), trudno dostepne bez wlasnego transportu, stad tez malo turystow. Miasto jest z lat 300r.p.n.e. do 1150r.n.e. Czas swietnosci przypada na lata 650-700n.e. Mieszkalo tu wowczas okolo 150tys osob, czyli nie tak duzo mniej jak obecnie w Belize (kolo 250tys). Najciekawszym miejscem jest Caana-42metrowa piramida, do tej pory jedna z najwyzszych budowli kraju! Spedzamy tu kolo 3godz: duzo ciekawej roslinnosci (drzewa z kolcami, drzewa-konskie jadra), jemy termity (nie smakuja tak zle:)) i podziwiamy kunszt Majow. Jak w wielu miastach Majow tak i tu jest boisko do gry w pilke. Gra toczyla sie miedzy dwoma druzynami, a chodzilo o utrzymanie gumowej pilki nad ziemia: mozna bylo uderzac biodrami, udami, a takze kolanami czy lokciami. Gra czesto miala glebokie znaczenie religijne. Moze bylo to na zasadzie przepowiedni, wskazujacej, ktore z dwoch rodzajow dzialan powinno byc podjete. Ale najciekawsze bylo zjawisko po zakonczeniu gry. Najczesciej nastepowalo zlozenie ofiar z graczy jednej z druzyn. I uwaga: nie wiadomo do konca, czy byli to zwyciezcy czy tez pokonani. Bylo to ponoc wielki zaszczyt. Ja to dziekuje za taki zaszczyt...
Wracajac kapiemy sie w Rio on Pools z kilkoma malymi wodospadami, ale najciekawsze czeka nas na koniec-w miejscu, ktore nazywa sie Big Rock, plynie wodospad, ktory ksztaltem przypomina nasz wodospad Szklarki i najfajniejsze jest to, ze z wysokosci 7-8 metrow mozna sobie skoczyc do wody-frajda niesamowita.
Wracamy po 14godzinach podrozy do San Ignacio. Dzien byl niesamowicie udany. Nastepnego dnia jade z dwoma osobamiz CS, ktore rowniez zatrzymaly sie u Marcusa w kierunku granicy z Gwatemala. W tym celu bierzemy taxi wieloosobowe i za 5Bz$ docieramy do przejscia. Tam przy opuszczeniu Belize nalezy uiscic oplate 37,5Bz$ razem z jakims bzdurnym podatkiem turystycznym i juz mozna isc do odprawy gwatemalskiej.