czwartek, 26 lutego 2009

Cancùn - Mexico

Turysci z Niemiec jada do kompleksu ruin Becàn, Xpuhil i inne. Jest mi to po drodze, a poza tym zabieraja mnie prawie 330km! Dobrze mi sie z nimi rozmawia, mowie im po mojej podrozy. Oni sami sa nauczycielami, ktorzy wzieli roczny urlop i teraz sa w Ameryce Srdokowej, za 2 tygodnie leca do Namibii, a wczesniej byli w Tajlandii. Niezle sie zarabia nauczycielom w Niemczech:)
Mowie im, ze jesli mi sie uda dotrzec do jeziora Bacalar, nad ktorym bylem na poczatku swej podrozy to zatrzymam sie w cabañach Ecotucan zaraz za Bacalar. Chcialem tam dotrzec ze wzgledu na piekne widoczki, super czysciutka wode i wspaniale sniadanko. Pokazuje im to miejsce w przewodniku i cos tam ze soba zaczynaja rozmawiac. Zmieniaja plany! Ze wzgledu na to, ze samolot maja za tydzien z Cancún, a ruin w Meksyku jest jak w lesie grzybow po deszczow, to wola odpuscic te ruiny, do ktorych zmierzali i chca jechac ze mna nad Bacalar! Dla mnie super. Dojezdzamy do Ecotucan. Niewiele sie tu zmienilo: dwojka Niemcow, ktorzy sa wspolwlascicielami dalej czekaja na czesci do swego auta i widac, ze sie niezle tu zadowmowili. Niestety nie ma miejsca w cabañach, gdyz caly kompleks jest wynajety przez mlodziez z Wiscounsin, wiec moi znajomi z Niemiec, z ktorymi tu przyjechalem musza jechac i szukac innych cabañ. Ja tu zostaje, gdyz rozbijam namiot i dziekuje Niemcom z podwiezienie mnie prawie 440km! Niezly stop!
Obowiazkowa kapiel w jeziorze (kajmanow nie ma:( ) i spanie. Nastepny dzien-pobudka z rana, sniadanko i ruszam kolo godz. 8 na droge. Po 10 minutach machania lapie stopa do Felipe Carrillo Puerto jadac razem z programista komputerowym (130km). Tam wysiadam w centrum, ruszam na obrzeza i lapie po 5 minutach stania kolejnego stopa, tym razem do Playa del Carmen (130km). Jade z doktorem, ktory pelnil nocny dyzur. Pytam sie czy nie jest zmeczony po 12-godzinnej pracy. On mowi, ze mozna spac podczas dyzuru, wiec nie jest za bardzo zmeczony, ale o godz. 13 rozpoczyna kolejny dyzur, tym razem w Playa del Carmen. Jak twierdzi: Jedni zyja po to, by pracowac, inni, by przez to zycie przejsc. Taki mniej wiecej sens tego zdania, ktore wypowiedzial, a ktore mi sie spodobalo.
W Tulum zatrzymujemy sie na krotki postoj w klinice, gdzie wypijamy kawe i o godz. 12:30 jestesmy w Playa del Carmen. Jest dosyc wczesnie, w Cancún mam byc kolo godz. 22, gdyz o tej porze wroci Karla (CS) z pracy do ktorej jade w odwiedziny, wiec decyduje sie spedzic popoludnie na plazy, opalajac sie, wypoczywajac i kapiac sie.
Poznym polpudniem ide na terminal skad biore autobus do Cancún (1,5h; 38pesos). Z terminalu w Cancún ruszam do domu Karli. Jeje jeszcze nie ma, ale sa jej znajomi, z ktorymi jade do supermarketu na zakupy, wracamy, spotykam Karle i do okolo godziny 1 prowadzimy konwersacje o Meksyku i podrozach.

Palenque - Mexico

Wysiadam na pierwszym skrzyzowaniu w Palenque, by stad dotrzec do El Panchàn, miejsca, ktore znajduje sie tuz przed wejsciem do parku narodowego, a gdzie jest tanisze zakwaterowanie niz w miescie. Mozna tam dojechac busikiem (10pesos) lub stopem :) El Panchèn to spory kompleks cabañ i barow. Koszt za dm to 50pesos, namiot 25pesos. Ide wczesnie spac i nawet muzyka, ktora gra gdzies na zewnatrz do pierwszej nad ranem nie przeszkadza mi za bardzo. Wstaje dosyc wczenie, by ruszyc do ruin jeszcze przed switem. Ruiny sa otwarte od godz. 8, ale jak sie wejdzie wczesniej to mozna podziwac je za darmo (bilet 73 pesos). Zostawiam plecak w restauracji w El Panchèn i ide do ruin. Rzeczywiscie ospali straznicy nawet nie zwracaja uwagi na mnie. Wchodze na teren ruin i mam je tylko dla siebie. Nie ma zadnego turysty, a ja moge sie wspinac po wszystkich ruinach, nawet po tych zakazanych. Miasteczko te przezylo swoj najwiekszy rozkwit w latach kolo 600-700, kiedy to rzadzil pochowany w ruinach Kinich Hanab Pakal. Najciekawsze sa Palac, Templo de las Inscripciones (najwyzsza budowla, kolo 25m, zakaz oficjalny wejsca, ale ja wchodze-widok super) oraz kompleks swiatyn de la Cruz Foliada. Kolo godz. 7:30 zaczynaja sie krecic jacys ludzie, wiec na kolo 30 minut chowam sie nad pobliska rzeczka i zaczyna delikatnie kropic. Na szczescie wkrotce przestaje. Wychodze z ukrycia kolo godz. 8, kiedy zaczeli sie pojawiac pierwsi turysci. Bardzo dobrym pomyslem bylo przybycie do ruin o tak wczesnej porze, gdyz tlumy turystow zmieniaja spojrzenie na polozone w dzungli ruiny. Spotykam tez polska grupe z jednego z biur podrozy, ktora zwiedza Meksyk, Gwatemale i Belize.
Wracam do El Panchèn, biore plecak, jade busikiem do miasta i ruszam na wylotowke. Niestety auta sie nie chca zatrzymywac-nie jest to najlepsze miejsce do lapania stopa, wiec wsiadam w autobus, ktorym podjezdzam do Playa Catzajà (20km). Do Cancùn mam kolo 830km. W Playa po minucie stania lapie samochod, w ktorym siedzi dwojka turystow z Niemiec.

San Cristobal de Las Casas - Mexico

Zaraz za odprawa jest postoj busikow do Comitan (1,5h; 30pesos; 1$=14pesos; 1euro=18.5pesos). Na zewnatrz goraco, wiec klimatyzacja jak najbardziej wskazana. W Comitan przechodze kolo kilometra i znajduje terminal autobusow do San Cristobal. Sa 2, wiec wybieram ten tanszy-za 25pesos (2h). W San Cristobal wysiadam na PanaAmericanie i ide do centrum miasta w poszukiwaniu noclegu. Nie ma z tym duzego problemu, gdyz hoteli i hosteli jest duzo. Poza tym teraz jet poza sezonem. Kwateruje sie w Casa Babylon ( www.casababylon.wordpress.com ) za 60 pesos ze sniadaniem (dm), kawa, internetem i mozliwoscia uzycia kuchni gratis.
Zaczyna sie sciemniac, wiec ide na rekonensans miasta. Miasto juz od poczatku mnie zachwyca; zabudowa kolonialna jest swietna i przypomina bardzo Antigue w Gwatemali. Po krotkim spacerze wracam do hostelu,biore pierwszy cieply prysznic od prawie miesiaca (jak niewiele trzeba do szczescia) i ide spac. Noc ponownie chlodna, ale nie juz tak jak w Xela. Miasto jest rowniez na duzej wysokosci, okolo 2120 m.n.p.m.
Nastepnego dnia ruszam na ponowne zwiedzanie miasta, tym razem juz za dnia, wiec inne wrazenie. Najciekawszy jest kosciol Santo Domingo z XVI wieku. Jest tez sporo straganow z rownymi pamiatkami. Ale miasto te znane jest rowniez z ruchu zapatystow, ktorzy staraja sie byc wspolczesnym Robin Hoodem; idee troche socjalistyczne, ale sa od jakiegos czasu czescia regionu Chiapas. Tu mozna o nich wiecej poczytac: http://pl.wikipedia.org/wiki/Zapatystowska_Armia_Wyzwolenia_Narodowego
Wracam do hostelu, biore bagaz i ruszam na dworzec, by pojechac do Palenque. Najlepsza oferta jest firma AEXA, ktora oferuje przejazd do tego miasta za 80pesos. Ja kupuje bilet do miasta polozonego w polowie drogi, do Ocosigno, by stamtad zobaczyc, jak wyglada podrozownie autostopem w Meksyku, gdyz mam plan, by ruszyc z Palenque do Cancùn stopem. Na terminalu spotykam Anglika, ktory jezdzil stopem po Meksyku i twierdzi, ze w tym kraju jest latwy. Zobaczymy. Po 2godzinach wysiadam w Ocosigno, po drodze mijajac tablice z informacja, ze dany teren nalezy do armii Zapatystow.
Wychodze poza miasto. Prawie kazdy samochod to albo taxi, albo pick up zamieniony do przewozenia ludzi na pace do mniejszych miejscowosci. Ale w koncu po 30 minutach czekania zatrzymuje sie gosciu, ktory podwozi mnie 20km (do Palenque kolo 120km). Opowiada m.in. o tym, ze Meksyk jest najbardziej skorumpowanym krajem po krajach afrykanskich na Swiecie. Rowniez i on, jak wielu mieszkancow regionu pytaja sie mnie, dowiadujac sie, ze jestem z Polski, jakim jezykiem sie mowi w naszym kraju oraz co to za dziwny stwor ten jezyk polski. W miejscu gdzie mnie wysadzil, widzac, ze z czasem zaczyna byc krucho, biore busika, ktory zawozi mnie do Palenque.

środa, 25 lutego 2009

Quetzaltenango (Xela) - Guatemala

Quetzaltenango-nikt nie wymawia calej nazwy tylko wszyscy mowia po prostu Xela (wym. Szela). Dlugo nie czekam na skrzyzowaniu w Los Encuentros, gdyz autobus juz stoi i czeka by zabrac pasazerow (20Q,2h). Mam kolejnego szalonego kierowce, ktorego brawura zostaje ukarana zepsuciem autobusu-wyciek oleju. Wiele razy na drogach, szczegolnie w Gawtemali widzialem stojace na boku autobusy, ktore czekaly na naprawe, badz holowanie. A ja myslalem-kiedy ciekawe mnie to spotka. No i spotkalo. Na szczescie nie musze jakos mocno nigdzie sie spieszyc, wiec czekam razem z innymi pasazerami na podmiane. Trwa to okolo 30minut. W koncu wsiadamy do autobusu i docieramy do Xela. Tam odnajduje szkole jezykowa Juana, ktorego bede gosciem dzisiejszej nocy (CS). W miescie jest wiele szkol jezykowych,w ktorych mozna uczyc sie jezyka hiszpanskiego. No i wielu turystow, ktorzy z tego korzystaja. Samo miasto nie jest powalajace, ale ladny jest glowny plac-Parque Centroamerica, wokol ktorego znajduej sie kilka ciekawych budynkow, m.in. katedra z bardzo ciekawa fasada. Spaceruje po miescie obserwujac mieszkancow na roznych bazarach, odwiedzam miejscowy cmentarz, ktory jest podobny do tego, jaki widzialem w Buenos Aires, z tym, ze ten ma bardziej zaniedbane nagrobki. Wracam do szkoly jezykowej Juana i spedzam wolny czas przed internetem. Miasto polozone jest na duzej wyskosci, 2335m.n.p.m., co powoduje, ze wieczor jest dosyc chlodny.Temperatura spada do 3 stopni Celcjusza; zimno, szczegolnie jak sie nie ma cieplych ubran:)
Okolo godz. 22 idziemy do domu Juana.
Nastepnego dnia wstaje o swicie, by ruszyc autobusem do La Mesilla, miasta granicznego z Meksykiem. Slonce leniwie wychodzi zza gor oswietlajac pomaranczowo wulkan Tajamulco, najwyzszy szczyt Ameryki Srodkowej o wysokosci 4220m.n.p.m. Terminal znajduje sie w tej samej Zonie, czyli strefie , w ktorej mieszka Juan. Miasta w Gwatemali sa podzielone na Zony, przy pomocy ktorych mozna latwo sie poruszac po miescie. O godz.7 ma ruszyc autobus do La Mesilli przez Huehuetenango, w skrocie nazywane Huehue. Jednak na 2 minuty przed godz. 7 kaza wszystkim wysiasc, bo autobus jedzie po jakas grupe na wycieczke. Za 10 minut przyjezdza kolejny i o godz. 7:30 ruszamy. Najpierw toczym sie badzo powoli pzez miasto zbierajac kolejnych pasazerow i w koncu ruszamy. Zagladam do dzisiejszej prasy, a na pierwszej stronie informacja, ze w dniu wczorajszym w Gwatemali zginelo 27osob w wyniku roznych strzelanin: o godz. 10:20 zginal kierowca i jego pomocnik, ktorzy zostali zastrzeleni w momencie jak wyjezdzali z terminalu w stolicy w strefie 5. W miescie do ktorego jade, Huehue, miala miejsce inna strzelanina miedzy mafia narkotykowa a policja, w ktorej zginely 3 osoby. I tak dalej... Rzeczywiscie, Gwatemala moze byc niebezpieczna w niektorych miejscach, nawet w godzinach porannych.
Mialy byc super widoki z Xela do Huehue, a byly takie sobie. Przewodnik poisuje ta droge jaka jedna z najlepszych w tym kraju. Nie byla zla, ale myslalem, ze bedzie lepsza.Po przejechaniu kolo 4,5h (40Q) docieram do La Masilly. Tam ide kolo 800 metrow do budki granicznej po stronie gwatemalskiej. Cos tam pogranicznik sprawdza w komputerze. To troche mnie przestraszylo, bo w komputerze mnie nie ma (nie zatrzymywalem sie na odprawe przy wjezdzie), ale i tak dostaje pieczatke wyjazdowa bez oplat. Zaraz za budynkiem, przebijajac sie przez uliczny market, docieram do postoju taxi wieloosobowego, gdzie za 6pesos przejezdzam 3km do odprawy meksykanskiej. Tam pokazuje karte turystyczna z podwojnym wjazdem (opuszczajac Meksyk dostalem taka pieczatke) i dostaje wjazdowy stempel. Jestem w Meksyku.

Chichicastenago - Guatemala

Mozna dojechac do Chichi, jak zdrobniale nazywaja to miasto mieszkancy (ktoz by tam chcial zapamietywac ta dluga nazwe: Chichicastenago?), na rozne sposoby. Najtanszym jest wsiasc w autobus jadacy w kierunku Gwatemala City i za 15Q dojechac do skrzyzowania w Los Encuentros; a stamtad kolejnym autobusem za 5Q. Autobusy do stolicy z San Pedro odjezdzaja o godz. 3,4,5,6,7,9,12,14. Godzina 3 to jednak za wczesnie, wiec sie decyduje na autobus o godzinie 6. W ten sposob mam mozliwosc podziwiania pieknego wschodu Slonca nad jeziorem Atitlàn, ktore musze juz pozegnac. Dodatkowo podziwam piekna czape chmur nad gorami oraz malutki dymek z wulkanu Atitlàn.
Kierowcy w Gawtemali sa niesamowici-widac, ze sie znaja na fachu, ale wydaje sie, ze czasami czuja sie az za pewnie. Pedza jak wariaci i czasami siedzac trzeba trzymac sie oparc na siedzeniach. Poza tym silniki w autobusach maja naprawde dobre, skoro potrafia wyprzedzac osobowki pod gore. Zreszta, kierowcy nie patrza za bardzo czy cos jedzie z naprzeciwka, wychylaja sie tylko i ruszaja. Jak cos bedzie jechalo to musi zaczekac.
Do Chichi jade, by pochodzic po markecie, bazarze, ktory ma miejsce w niedziele i czwartki. Jest on znany z tego, ze jest bardzo kolorowy. Wysiadam w Chichi na pierwszym przystanku i oddaje bagaz do przechowania w pierwszym lepszym sklepie z telefonami. Przebijajac sie przez pierwsza czesc bazaru docieram do kosciola sw. Tomasza. Bardzo ciekawy i niesamowity kosciol: tutaj wlasnie miesza sie religia katolicka z obrzadkami Majow. Na schodach Indianie kadza i rzucaja kwiaty, a w ciemnym wnetrzu na srodku zapalone swiece wokol grobow i dookola rowniez kwiaty. Sam bazar to zgrupowanie miejscowych i wieeelu turystow. Nie jest az tak kolrowy jak sie spodziewalem, ale mozna tu kupic kilka ciekawych rzeczy. W sumie w innym miescie w Gwatemali, w Antigua, rowniez mozna kupic podobne rzeczy i jest tak samo kolorowo.
Wybieram sie jeszcze w odwiedziny polozonego na obrzezach miasta mauzoleum Pascual Abaj. Miejscowi skladaja mu w ofierze wszystko: poczynajac od coca-coli po kurczaki. Dookola znajduja sie krzyze i palace sie swiece, ktore tworza mroczna atmosfere. W miescie warto zobaczyc jeszcze kolorowy cmentarz.
Wracam po plecak i biore autobus do skrzyzowania, by stamtad ruszyc do Xela.

niedziela, 22 lutego 2009

Lago de Atiltlàn - Guatemala

Troszeczke zajmuje mi czasu by znalezc autobus ze stolicy Gwatemali nad jezioro Atitlan. Przystanek znajduje sie przy Calle 41 w Zonie 8. Szukam autobusu do Panajachel, czyli miasta skad plyna lodzie nad jezioro (mam zamiar przenocowac w Panajachel i stad nastepnego dnia poplynac lodzia do San Pedro La Laguna), ale znajduje bezposredni autobus do San Pedro La Laguna (40Q, 4,5h). Troszeczke juz mnie tylek zaczyna bolec od twardych siedzen w autobusach, ale przezylo sie inne rzeczy, to i to sie przezyje:) Po okolo 2 godzinach jazdy klimat zaczyna sie zmieniac-zaczyna sie robic coraz chlodniej, a ludzie chodza w dlugich bluzach i czapkach co poniektorzy. Rzeczywiscie na zewnatrz nawet jak dla mnie, osoby, ktora sie przyzyczaila do temperatur okolo 35-37stopni jest chlodno. A na zewnatrz okolo 10 stopni...:)
Zblizajac sie do San Pedro zaczyna ukazywac swoje piekno Lago de Atitlan. Zjazd jest po serpentynach, a autobus musi sie lamac nawet 2 razy, by skrecic. Juz widac, ze jezioro jest jak z bajki. Autobus wysadza mnie w centrum i ide w kierunku plazy, gdzie miesci sie najwiecej hoteli. W przewodniku napisane jest, ze mozna tu znalezc najtansze zakwaterowanie w Gwatemali i rzeczywiscie za 20Q (okolo 3$) za dobe znajduje pokoj z lazienka w hotelu Valle Azul (na lewo od doku,twarza do doku, kolo 150metrow). Przypomina troszke hotel robotniczy, ale warunki nie sa tragiczne. Niektorzy opowiadali mi o tym jak spali w tym miescie na lozkach, gdzie znajdowaly sie pluskwy. Ja na szczescie tych przyjaciol nie znajduje w swoim pokoju. Po kolacji ide spac. Co najwazniejsze-ze wzheldu na duza wysokosc na jaka sie znajduje i mimo tego, ze jestem nad jeziorem, nie ma tu wcale komarow.
Dowiaduje sie na temat tego, co mozna tutaj robic. M.in. mozna pojezdzic na koniach. Z mego hotelu oferuja taka wycieczke za 100Q za 3h, ale oni koni nie maja, wiec trzeba znalezc kogos, kto je ma, by bylo taniej. Nie jest to trudne zadanie-wystarczy popytac sie troszeczke w miescie. W okolicy Casa Elena (tam sie pytac o tego goscia) mieszka Salvador Chipirr (zona Maria), ktory ma konie. Umawiam sie z nim na to, ze pjezdze na koniach za 60Q.
Ale najpierw z samego rana plyne lodka do Jaibalito (20Q). Lodzie sa najlepsza forma podrozowania po jeziorze choc zauwazylem ze ceny dwukrotnie sie roznia od tych, ktore placa miejscowi. Wysiadam w Jaibalito i jesli ktos bedzie chcial pozadnie wypoczac i posiedziec dluzej w jednym miejscu to polecam Jaibalito. Tu np. jest Posada Jaibalito ( www.posada-jaibalito.com ), do ktorej sie udaje ze specjalnym zadaniem. Kolo poltorej miesiaca temu spotkalem Niemca w Semuc Champey, ktory mnie prosil, by jesli bede nad jeziorem Atitlan, by tam zajechac i zabrac maly zeszyt z jego rysunkami. Zeszyt jest, wiec go zabieram ze soba. Z Jaibalito spaceruje przez Tzununa do San Marcos. Szczegolnie ten pierwszy odcinek zapiera dech, gdyz widoki sa niesamowite. Zreszta. Cale jezioro polozone u podnoza duzych gor jest piekne. W okolicy jeziora mowi sie po hiszpansku albo w jednym z dialektow indianskich: tzu tu jil. Indian mozna spotkac w wielu miejscach. Ale zdjec z siebie nie pozwalaja za bardzo robic. No oczywiscie za oplata jak najbardziej:) W San Marcos obowiazkowa kapiel w chlodnym jeziorze i powrot lodzia do San Pedro (10Q). Po obiadku ide by pojezdzic na koniu. Salvador, wlasciciel pyta sie mnie czy mam jakies doswiadczenie. Mowie, ze conieco pamietam z Mongolii, gdzie troche pojezdzilem. Ale to nie jest trudne, wiec Salvador mowi, ze mnie puszcza samego, pokazuje droge i mowi, ze moge wrocic za 2 i pol lub 3 godziny. Jade z poczatku spokojnie, a pozniej oczywiscie galopem, by poczuc wiatr we wlosach :) Sciezka w kierunku Santiago de Atitlan jest bardzo malownicza. Ogladam 2 widoki i wracam do hotelu. Nastepnego dnia budze sie wczesnie z rana, by wejsc na wulkan San Pedro (3020m.n.p.m.).
Wszyscy oczywiscie chca taka wycieczke na wulkan zorganizowac za oplata. Koszt to 100Q. W cenie przewodnik, ochrona. Przewodnik jakos mi niepotrzebny, a wizje tego, ze ochrona w gorach w tym kraju jest bardzo potzrebna ze wzgledu na czeste napasci na turystow na szlakach sa bardzo ladnie popularyzowane przez miejscowych ludzi. Zeby nie bylo tak, kto by kupowal wycieczki?
Wychodze poza miasto w kierunku Santiago Atitlàn i po przejsciu kolo poltorej kilometra jest zejscie na szlak. Ale tu mnie zatrzymuja jacys kolesie i kaza zaplacic 100Q za szlak. No to piekna cena, drozej niz w Kostaryce, a na dodatek nie jest to park narodowy. Panom podziekowalem i idac dalej droga w kierunku Santiago za dwoma zakretami jest sciezka w lewo, na ktora wchodze. Idzie sie w lesie kawowym, gdyz w okolicy jeziora rosnie bardzo duzo kawy. Zreszta, ze wzgledu na specyficzny klimat mozna znalezc tu warzywa, ktore rosna w Polsce. Idzie sie tez wsrod pol z kukurydzy. A widoki idac caly czas glowna sciezka sa powalajace: okoliczne gore i jezioro; wszystko jakby z lotu ptaka. Spotykam tez sporo robotnikow, ktorzy z checia pokazuja mi sciezke, zegnajac sie ze mna przy tym kilka razy i zyczac mi powodzenia. Wulkanu nie udaje mi sie zdobyc z tej strony, gdyz na jakies 100metrow przed szczytem sciezka jest tak zarosnieta, ze bez maczety nie da rady przejsc. Ale i tak widoki sa piekne. Schodze do miasta, obiadek (ukochane spagetti:)), krotka drzemka i ide do kosciolka, by posypac sie popiolkiem. Wlasnie w kosciele da sie zauwazyc ze jestem najwyzszym czlowiekim w otoczeniu. Wszyscy sa nizsi a niektorzy bardzo niscy. Mozna zauwazyc ciekawy folklor: kobiety ubrane w chusty z materialu przewaznie bialo-czarnego i duzo dzieci. Z kazania niewiele rozumiem, a poza tym z rytmu skupienia wyprowadza mnie chmara wlasnie dzieciakow, ktorzy co raz siadaja mi na glowe lub na kolana...
Nastepnego dnia jade do Chichi na kolorowy targ.

Ruta de las Flores - El Salvador

Ruta de las Flores, czyli 36-kilometrowa droga biegnaca od Sonsonate do Ahuachapan stanowi kolejna atrakcje turystyczna tego kraju. Trasa prowadziw gorach i wiedzie przez wiele interesujacych miejscowosci.
O brzasku lapie autobus do Sosnsonate (1,3$;1,5h), by nastepnie wsiasc w autobuse nr 249, ktorym jade wyzej wymieniona trasa(0.6$). Zatrzymuje sie w miasteczku Juayua. Przewodnik oraz relacje innych osob, ktore tu byly swiadcza i tym, ze jest najladniejsze miasteczko na trasie. Ma byc zabodowa kolonialne i sam wyglad ma tez zachwycic. Wysiadam w parku i szukam tych atrakcji. No dobrze, kosciol jest, nawet ladny, ale bez rewelacji. A reszta...Szcerze powiem, ze blad zrobilem, ze sie tu zatrzymalem. Gdyby nie pyszna kawa z eklerkiem w pobliskiej cukierni, najprawdopodobniej zalowalbym bardzo. Nic tu za bardzo nie ma. Jest tu jedna atrakcja, ktora sie nazywa Los Chorros de La Calera-rzeczka z malymi wodospadami, gdzie mozna sie wykapac. Tu jest link do tego http://www.juayua.com/paginas/pagina.php?Id=8 Widzialem juz cos takiego, a ze zalezy mi na czasie to jade dalej. Inny miasteczkiem na tej trasie polecanym w relacjach np. travelbitowcow jest Apaneca. Kolejne nie warte miasteczko. Ale warto zatrzymac sie w miejscu, ktore nawet przewodnik nie wymienia jako atrakcyjen, czyli Ataco. Sa tu dwa kosciolki i punkt widokowy na miasto (gorujacy krzyz nad miastem). Docieram do Ahuachapan i stad (kolo parku) biore busik do granicy. Po drodze widze po raz kolejny uczniow z jednej ze szkol. Czemu o tym pisze? Ano dlatego, ze w wiekszosci panstw Ameryki Srodkowej uczniowie maja mundurki. Ale nie sa to takie mundurki, jakie chcial wprowadzic poprzedni rzad. Jest to biala koszula i ciemnie spodnie u chlopakow lub ciemna spodnicau dziewczyn. Na koszulce przyszyty emblemat szkoly. Ladnie to wyglada, od pierwszych lat przyzyczaja sie dzieci do ladnego, schludnego wygladu i taki ubior nie kosztuje wiele...Pamietam jak u nas wlasnie o to byl najwiekszy tumult: kto da pieniadze na mundurki. A wystarczy troche pomyslec.
Inna sprawa, ktora sie pamieta w Salwadorze jezdzac autobusem-tzw. cobradorzy, czyli osoby, ktore sa pomocnikami kierowcow i zbieraja pieniadze za przejazd, wydaja z siebie charakterystyczne sykanie kasujac za droge.
O godz. 10:30 jestem na malowniczym przejsciu, pokazuje paszport Salwadorczykom, wydaje ostatnie drobne na pupusasa (tani placek-tortilla wraz z serem lub miesem. W Salwadorze jadlem tego bardzo duzo) i ide przez most. Odprawa gwatemalska jest okolo 500 metrow za mostem i "przenikam" przez nia, nie zatrzymujac sie i nie zwracajac na siebie uwagi, gdyz jak dobrze pamietam ostatnim razem jak wjezdzalem do Gwatemali musialem uiscic 20quetzali (1$=7.5quetzali), a i tak poszportu nie stempluja. Zaraz za granica jest autobus, w ktory wsiadam by dojechac do Guatemala City (3h, 30qetz).

sobota, 21 lutego 2009

Parque Nacional Cerro Verde - El Salvador

Z samego rana ruszam na przystanek autobusowy, skad biore "szkolnika" do mostu w El Congo. Stad o godz. 8:30 jest autobus, ktorym sie jedzie do samego parku, a dokladnie na praktycznie szczyt jednego z 3 wulkanow: Cerro Verde. Autobus wspina sie powoli pod gore, a po prawej stronie bardzo ladne widoki na jezioro Coatepeque. Wejscie do parku kosztuje 1$ i nie ma nacjonalizacji, jak w innych krajach Ameryki Srodkowej, gdzie turysci z zagranicy musza placic kilka razy wiecej. O godz. 11 rozpoczyna sie wycieczka z przewodnikiem (1$) albo na wulkan Izalco, albo Santa Ana. Na ten drugi sa zaledwie 2 chetne osoby i wycieczka nie dochodzi do skutku: przy kazdej wycieczce musi byc przewodnik i dwoch policjantow-ponoc dla ochrony. Wulkan Izalco jest bardziej popularny i nie trzeba placic dodatkowych 6$ jak ma to miejsce przy wulkanie Santa Ana. W sumie na wulkan Izalco moglbym pojsc sam, ale juz sie zdecydowalem na pojscie z przewodnikiem. Na poczatku naciskam go bardzo, idac za nim, a za nami drepcze grupa 5 osob. Reszta, czyli okolo 35 innych osob nie wytrzymuje tempa. Po odpoczynku (5minut) po zejsciu z wulkanu Cerro Verde ruszamy ponownie. I znowu naciskam na przewodnika, ale tym razem szybko odpadaja od nas turysci, ktorzy zatrzymuje sie co raz, by odpoczac. Idzie przewodnik, ja i policjant. W takiej eskorcie idac naprawde bardzo wolno, czyli nie moim tempem, bez zadnego wysilku wchodzimy na wulkan (godzina czasu od parkingu). Widoki sa wspaniale. Choc nie mozna za bardzo zobaczyc jeziora Coatepque, to i tak warto tu wejsc. Wulkan Izalco jest dosyc mlodym wulkanem, bo ma zaledwie 239lat, wczesniej byla tu tylko dziura w ziemi. W 1770 roku uformowal sie stozek, z ktorego co raz cos wybuchalo. Ostatnia erupcja miala miejsce w 1957roku. Niemniej wulkan dalej jest aktywny.
Schodze juz sam nie czekajac na przewodnika i bedac przy wyjsciu parku lapie dosyc szybko stopa do mostu w El Congo. Jest godz. 15 wiec wykorzystuje czas na dojazd do jeziora Coatepque. Jezioro jest przepiekne. Troche mi sie kojarzy z naszym Zalewem Solinskim, ale tu jest bardziej gorzyscie. I co warto podkreslic jest bardzo czysto, a sama woda w jeziorze jest tak czysta, ze nawet niektorzy mieszkancy pija z niego wode. Bedac and jakimkolwiek zbiornikiem wodnym musze sie wykapac, wiec robie to rowniez i tu, a potem wracam znowu do mostu i do Santa Tecli. Po spedzeniu ostatniej, czwartej nocy w tym miescie jade w kierunku Gwatemali.

Suchitoto - El Salvador

Autobusem nr 129 z terminalu Oriente jedzie sie okolo poltorej godziny do polozonego w gorach miasteczka Suchitoto (0,7$). Jest to jedna z wiekszych atrakcji kraju. Wiekszosc osob zachwala to miasteczku mowiac o nim, ze wlasnie tak wygladala Antigua (miasto w Gwatemali) przed przybyciem ogromnej liczby turystow. Nie da sie jednak tego porownac, bo Antigua jesli chodzi o zabytki jest duzo wieksza, a poza tym znajduje sie w tamtym miescie wiecej kolorowych domow. Ale Suchitoto ma cos w sobie: oprocz ciekawej zabudowy kolonialnej, jest to miasto, w ktorym czas plynie wyjatkowo powoli. Przypomina mi sie w tym momencie piosenka SDM "Piosenka dla zapowietrzonego", ktorej czesto slucham patrzac na to, co dzieje sie w naszym kraju: to, co najwazniejsze to proste rzeczy. Jakos dodaje duuuzo energii.
Suchitoto jest ladnie polozone. Z niektorych miejsc, m.in. z restauracji El Mirador roztacza sie piekny widok na Jezioro Suchitlan. Poza tym kolo 10 minut od centrum znajduje sie ciekawy wodospadCascada Los Trecios, ktorego jednak nie zwiedzam, gdyz woda plynie od maja do listopada. Jest tu troche hotelikow, z ktorych najtanszy jest Hotel Blanca Luna (http://www.blancaluna21@hotmail.es/) - 7$ od osoby.
Po okolo 2 godzinach pobytu w miasteczku wracam do San Salwadoru.

San Salvador - El Salvador

Stolica kraju i w wiekszosci miejc mozna zobaczyc wiele kontrastow. Ale najwiecej widac biedy. Choc biedacy nie sa az tak nachalni w stosunku do innych ludzi jak to sie zdarza w innych krajach, to da sie ich zauwazyc.
Tak jak prawie kazda stolica Ameryki Centralnej niewiele do zaoferowania, to podobnie ma sie z San Salwadorem. Glowna atrakcja turystyczna miasta wydaje sie byc Plaza Barrios wokol ktorego skupione sa najwazniejsze zabytki. Najpierw zwiedzam katedre. Nic szczegolnego, ale w podziemiach katedry pochowany jest arcybiskup Oscar Romero, ktory zostal zamordowany w 1980roku podczas Mszy Swietej (kaplica z grobem otwarta od godz. 10 do 16). Tu mozna uzyskac ciekawa informacje o tym czlowieku: http://pl.wikipedia.org/wiki/Oscar_Romero .
W poblizu placu jest rowniez Palacio Nacional. Niedaleko znajduje sie inny ciekawy plac: La Libertad, przy ktorym jest dziwnie wygladajacy, ksztaltem przypominajacy hangar lotniczy-kosciol El Rosario. Miedzy tymi miejscami jest rowniez Teatr Narodowy. O godz. 16 jest spektakl El Mag De OZ, czyli Czarnoksieznik z krainy Oz. Po powrocie z Suchitoto wybieram sie na niego. Teatr nie jest wypelniony po brzegi, ale wnetrze jest jak dla mnie zaskakujaco ladne: bardzo dobrze zachowany, widac, ze niedawno odrestaurowany. Sam spektakl bardzo ciekawy i zawsze jest to cos innego. Wracajac do Santa Tecli przechodze obok licznych straganow, na ktorych mozna kupic wiele rzeczy. Najwiecej chyba mozna kupic taniej pirackiej muzyki oraz takich samych filmow. Wydaje sie, ze najlepsza metoda, by zachecic innych do kupna jest nastwaienie na jak najwiekszy regulator muzyki przy swoim stoisku. Powoduje to ogromny halas wokol.

piątek, 20 lutego 2009

La Liberdad - El Salvador

Nastepnego dnia po wyspaniu sie ruszam na plaze nad Pacyfik. Jest to raczej ostatnia moja okazja do kapieli w tym zbiorniku wodnym, wiec chce z niej skorzystac. Jade autobusem nr 102 do La Liberdad (0,6$). W okolicach tego miasta jest sporo plaz, bardzo brudnych plaz, z wielka iloscia smieci. Ja wybieram sie na ponoc najladniejsza i najbardziej ulubiona przez surferow-playa El Tunco. Jest bardzo przyjemnie, bo jest piasek i mega duze fale. Jest tu tez mozliwosc pozyczenia deski. Spedzam troche czasu na kapieli i opalaniu sie i wracam do La Liberdad. W Salwadorze naprawde da sie zauwazyc duzo ludzi z bronia. Glownie tyczy to ochroniarzy, ale taka tez bron znajduje sie w prywatnych rekach. Amado, moj gospodarz jakos przez 56 lat swego zycia miszkajac w tym kraju nie spotkal jakis zorganizowanych grup przestepczych. A pierwsza informacja o tym, ze takie grupy istnieja odnalazl podczas wycieczkido Sztokholmu, gdzie w tamtejszej ksiegarni zobaczyl uzbrojone gangi, ktore tocza w jego kraju wojny miedzy soba. Tak wiec potwierdza sie pradwa, ze niekoniecznie to, co widzimy w mediach jest prawda. Najlepiej na wlasne oczy sie przekonac. To samo tyczy sie Iranu czy tez Iraku, w krajach, w ktorych niedawno bylem.
Wracam do Santa Tecla i ide do sklepu. Dzis ponownie podczas tej wyprawy mam zamiar przyrzadzic pierogi ruskie. Jest twarog, ale nie ma dobrej maki. Mam wybor miedzy maka z kukurydzy i ryzu. Wybieram ta druga, pozniej zalowalem, bo z pierogow nie wyszly pierogi, a polowe ciasta musialem wyrzucic. Ale i tak dla Amando smakowalo. Ide spac, a nastepnego dnia ruszam do stolicy i Suchitoto.

czwartek, 19 lutego 2009

Santa Tecla - El Salvador

Salwador - kraj, o ktorym mozna uslyszec, ze jest jednym z najbardziej niebezpiecznych. To, co od razu daje sie zauwazyc: sporo biednych ludzi, ale przyjaznie nastawionych: pomoga, wyjasnia, nie sa jacys nachalni.
Autobusy dalekobiezne w tym kraju maja numery. I tak autobusem numer 330 jade do Santa Rosa (2$), by tam wsiasc w klimatyzowany autobus do San Salwadoru (5$). Troszke zatesknilem za klimatyzacja. Od razu jest lepiej, jak jedzie sie w takich warunkach, kiedy upal na zewnatrz nie do wytrzymania. Wkrotce w karju odbeda sie wybory. To jest widoczne, ale zaskakuje mnie propaganda jesdnej z partii: Arena. Okazuje sie, ze maja duzo pieniedzy na promocje i m.in. wykorzystuja je w inwestowanie w farbe. Od przejscia granicznego: kazde drzewo, kazdy wiekszy kamien, barierki, a nawet gdzieniegdzie krawezniki sa pomalowane w barwy tej partii-niebiesko-bialo-czerwone. Smieszne i dziwne zarazem...
Do stolicy San Salwadoru docieram prawie po zmroku. Jeszcze przed wjazdem do miasta mija sie dzielnice slumsow: bieda,ze az piszczy.Moim celem jest Santa Tecla, miasto oddalone o okolo 30minut drogi od stolicy, gdyz tam mieszka moj znajomy z CS-Amando. Jestem u niego kolo 19:30. Oczywiscie rozmowa na temat sytuacji kraju itp. Miasteczko jest polozone 900m.n.p.m., wiec klimat jest tu troszke lepszy niz na wybrzezu i nie jest tak goraco. A co oznacza zimno dla mieszkancow tego kraju? Jesli temperatura spada do plus 10 stopni, ukazuja sie naglowki na pierwszych stronac gazet tego typu: zima stulecia! Z zimna zmarlo juz kilkanascie osob. Tak, to prawda-przy tej temperaturze ludzie w tym kraju umieraja z zimna. Tyczy sie to oczywiscie bardzo biednych ludzi, ktorzy nawet nie maja T-shirta na sobie, ani butow. San Tecla jest moim miastem wypadowym na nastepne dni.

środa, 18 lutego 2009

Leòn - Nicaragua

W stolicy Nikaragui goszcze tylko pare chwil. Przejezdzam przez miasto, ale nic charakterystycznego nie widze. Docieram do Israel Lewites, malego bazarku, skad odjezdzaja autobusy do Leon. Czekam kolo 30 minut na odjazd. Najpierw wchodzi gruba baba i wyje przeciagajac: cafeeee, cafeeee. Pozniej wchodza nastepni: woda, soki, komu woda, komu soki. Potem banany, jakies ciastka, kurczak z ryzem, gumy do zucia, orzeszki. Najlepiej to wszystko jest miec w reku by pokazac tym sprzedawcom ze sie tego nie potrzebuje. Niektorzy stoja nade mna i wrecz prosza: no kup to w koncu wreszcie! Ale ruszamy. Z przodu autokaru kolumna jak na dyskotece, z tylu rowniez. Kierowca podkreca glosnosc i ruszamy. Siedze posrodku, wiec mam niezle stereo. O zasnieciu nie ma nawet mowy. Dodatkowo zar wlewa sie do autobusu-jest kolo 37stopni. Dzis jeszcze w domu Carlosa ogladalem na Euro News wiadomosci, jak m.in. Niemcy wlcza z zima. Z perspektywy takiego ciepla jakie to nierealne :)
Po 2 godz. docieram do Leon i kwateruje sie w Hostalu Albuerge kolo kosciola San Juan (dm za 3$). Widze w zeszycie hostalu, ze przed chwila zakwaterowali sie jacys Polacy, wiec odnajduje ich i ucinam krotka pogawedke. Ide na zwiedzanie miasta. Tu rowniez zabudowa jest z czasow kolonialnych, wiec jest sporo ladnych budynkow i sporo ladnych kosciolow, z ktorych zapamietuje: Katedre, Iglesia La Recoleccion i San Juan. Zwiedzam tez wykrecone muzeum bohaterow tego kraju i wracam do hostelu. Tam spedzam wieczor gastronomicznie i ide spac wczesnie, gdyz o 4:30 robie sobie pobudke. Celem moim nastepnego dnia jest dojazd do Salwadoru. Ide na terminal i autobusem o 5:30 ruszam do Chinandega (1godz., 13cordobas). Stad od razu do granicy w Guasale (2godz. 25cordobas). Na grancy za rzeka zastanawiam sie czy w ogole isc sie odprawiac, bo i tak zadnych sladow w paszporcie nie ma, tylko trzeba placic jakies pieniadze. Nawet nie wrzucaja danych z paszportu w komputer. Jednak sluzba graniczna kieruje mnie do odprawy i zaczynam od odprawy honduraskiej. Tam place 3$. Pozniej kaza mi sie osprawic w okienku Nikaragui, ale ze tam jest pare osob i trzeba placic 2$, to sobie ide. Nikt mnie wiecej nie pokoi i zaraz za przejsciem wsiadam w autobus do El Amatillo (3.25$; 3,5h). Na granicy hondurasko-salwadorkiej rowniez staram sie nie odprawiac sie. Jedynie po stronie salwadorskiej gosciu ze sluzb granicznyc oglada moj paszport i zyczy mi milego pobytu. O godz. 14 jestem w Salwadorze.