wtorek, 3 lutego 2009

Cartago - Costa Rica

Przybywam poznym wieczorem do Cartago i spotykam sie z Diana z CS. Udajemy sie do niej do domu. Nastepego dnia udaje sie do Orosi. Cartago moze sluzyc jako baze wypadowa na wulkan Irazú, ale ze wszystko w chmurach to juz wiem z pobytu na wulkanie Poas, ze nie warto jechac w taka pogode na wulkan. W Orosi zwiedzam najstarszy kosciol w Kostaryce, z poczatku XVIII wieku (ciekawy oltarz z drewna, grozna figurka Jezusa. Sporo figurek w kosciolach w Ameryce Lacinskiej jest ubranych w kostiumy, co czyni je innymi niz w Europie). Okolice Orosi to teren, gdzie rosnie duuuzo kawy. Skoro jest tu kawa, to dzies musza ja przerabiac. Pytam sie w miasteczku, gdzie mozna zobaczyc proces produkcji kawy i wszyscy kieruja mnie do fabryki oddalonej okolo 2km od centrum miasta. Znajduje sie ona okolo 100metrow od basenow z cieplymi zrodlami (wjazd 1500colones, woda ma okolo 50 stopni). Czekam chwilke na Rodrigueza, ktory oprowadza mnie po calej fabryce, zaczynajac od miejsca, gdzie nasiona kawy sa zwozone (rozne kolory-zielone, czerwone), przechodzac przez rozne miejsca. Zbyt wiele nie rozumiem, ale wystarczy popatrzec, by sie zorientowac jak to dziala. W worki (kolo 69kg), ktore sa eksportowane do Europy i USA wkladaja wysuszone ziarenka kawy koloru jasno brazowego. Te, ktore nie nadaja sie na eksport pozostaja odeslane na rynek lokalny. Widze tez miejsce gdzie kawa jest prazona i mielona. I dowiaduje sie tez o wielu rodzajach kawy. Czas potrzebny na to, by przywiezione swieze ziarna kawy zostaly zapakowane do workow gotowych na eksport to prawie dwie doby. Wycieczka po zakladzie trwa kolo 20minut i jest dosyc ciekawa. Caly czas pada i troszke ciezko podziwiac ponoc piekna doline Orosi, ktora w tym czasie pokryta jest chmurami.
Ide na przystanek autobusowy i wracam do Cartago.
Tam zwiedzam Bazylike, najwazniejsze sanktuarium w Kostaryce, gdzie znajduje sie figurka Matki Boskiej oraz Las Ruinas, ruiny kosiolka, ktory jest zarosniety przez piekny ogrod od wewnatrz. Wracam do domu Diany. Tam czeka na mnie wyzwanie-mialem przygotowac jakas potrawe popularna w naszym kraju. Wyzwanie podobne do tego, jakie musiale sprostac przebierajac sie za sw. Mikolaja u sasiada podczas ostatnich swiat, wiec sie zabralem za to powaznie i wypadlo na pierogi ruskie. Zajmuje mi lacznie 2 i pol godziny zrobienie wszystkiego razem z pozmywaniem, ale wszystkim smakowalo-mi rowniez. Po tak ciezkiej pracy (oj w warunkach polowych, gdzie nie ma dobrego twarogu, tylko jest ser, ktory trzeba dobrze rozgniesz oraz nie ma walka, a jest tylko szklana butelka-a tak przy okazji, ziemniaki tu sa jedne z drozszych w Swiecie-kolo 13zl za kg) nalezalo sie dobre piwko, ktore zostalo spozyte w pobliskim barze La Cueva przy muzyce na zywo.
Nastepnego dnia jade do San José, by z tamtad pojechac na wybrzeze Oceanu Atlantyckiego do Cahuity kolo Puerto Limón.

2 komentarze:

  1. nie dość ze Podróżnik, to jeszcze Kucharz!
    może zrobisz konkurencję dla Makłowicza?? pozdrawiam :D awa

    OdpowiedzUsuń
  2. ps. zmiana koloru tła to była rewelacyjna decyzja!! awa

    OdpowiedzUsuń