niedziela, 22 lutego 2009

Lago de Atiltlàn - Guatemala

Troszeczke zajmuje mi czasu by znalezc autobus ze stolicy Gwatemali nad jezioro Atitlan. Przystanek znajduje sie przy Calle 41 w Zonie 8. Szukam autobusu do Panajachel, czyli miasta skad plyna lodzie nad jezioro (mam zamiar przenocowac w Panajachel i stad nastepnego dnia poplynac lodzia do San Pedro La Laguna), ale znajduje bezposredni autobus do San Pedro La Laguna (40Q, 4,5h). Troszeczke juz mnie tylek zaczyna bolec od twardych siedzen w autobusach, ale przezylo sie inne rzeczy, to i to sie przezyje:) Po okolo 2 godzinach jazdy klimat zaczyna sie zmieniac-zaczyna sie robic coraz chlodniej, a ludzie chodza w dlugich bluzach i czapkach co poniektorzy. Rzeczywiscie na zewnatrz nawet jak dla mnie, osoby, ktora sie przyzyczaila do temperatur okolo 35-37stopni jest chlodno. A na zewnatrz okolo 10 stopni...:)
Zblizajac sie do San Pedro zaczyna ukazywac swoje piekno Lago de Atitlan. Zjazd jest po serpentynach, a autobus musi sie lamac nawet 2 razy, by skrecic. Juz widac, ze jezioro jest jak z bajki. Autobus wysadza mnie w centrum i ide w kierunku plazy, gdzie miesci sie najwiecej hoteli. W przewodniku napisane jest, ze mozna tu znalezc najtansze zakwaterowanie w Gwatemali i rzeczywiscie za 20Q (okolo 3$) za dobe znajduje pokoj z lazienka w hotelu Valle Azul (na lewo od doku,twarza do doku, kolo 150metrow). Przypomina troszke hotel robotniczy, ale warunki nie sa tragiczne. Niektorzy opowiadali mi o tym jak spali w tym miescie na lozkach, gdzie znajdowaly sie pluskwy. Ja na szczescie tych przyjaciol nie znajduje w swoim pokoju. Po kolacji ide spac. Co najwazniejsze-ze wzheldu na duza wysokosc na jaka sie znajduje i mimo tego, ze jestem nad jeziorem, nie ma tu wcale komarow.
Dowiaduje sie na temat tego, co mozna tutaj robic. M.in. mozna pojezdzic na koniach. Z mego hotelu oferuja taka wycieczke za 100Q za 3h, ale oni koni nie maja, wiec trzeba znalezc kogos, kto je ma, by bylo taniej. Nie jest to trudne zadanie-wystarczy popytac sie troszeczke w miescie. W okolicy Casa Elena (tam sie pytac o tego goscia) mieszka Salvador Chipirr (zona Maria), ktory ma konie. Umawiam sie z nim na to, ze pjezdze na koniach za 60Q.
Ale najpierw z samego rana plyne lodka do Jaibalito (20Q). Lodzie sa najlepsza forma podrozowania po jeziorze choc zauwazylem ze ceny dwukrotnie sie roznia od tych, ktore placa miejscowi. Wysiadam w Jaibalito i jesli ktos bedzie chcial pozadnie wypoczac i posiedziec dluzej w jednym miejscu to polecam Jaibalito. Tu np. jest Posada Jaibalito ( www.posada-jaibalito.com ), do ktorej sie udaje ze specjalnym zadaniem. Kolo poltorej miesiaca temu spotkalem Niemca w Semuc Champey, ktory mnie prosil, by jesli bede nad jeziorem Atitlan, by tam zajechac i zabrac maly zeszyt z jego rysunkami. Zeszyt jest, wiec go zabieram ze soba. Z Jaibalito spaceruje przez Tzununa do San Marcos. Szczegolnie ten pierwszy odcinek zapiera dech, gdyz widoki sa niesamowite. Zreszta. Cale jezioro polozone u podnoza duzych gor jest piekne. W okolicy jeziora mowi sie po hiszpansku albo w jednym z dialektow indianskich: tzu tu jil. Indian mozna spotkac w wielu miejscach. Ale zdjec z siebie nie pozwalaja za bardzo robic. No oczywiscie za oplata jak najbardziej:) W San Marcos obowiazkowa kapiel w chlodnym jeziorze i powrot lodzia do San Pedro (10Q). Po obiadku ide by pojezdzic na koniu. Salvador, wlasciciel pyta sie mnie czy mam jakies doswiadczenie. Mowie, ze conieco pamietam z Mongolii, gdzie troche pojezdzilem. Ale to nie jest trudne, wiec Salvador mowi, ze mnie puszcza samego, pokazuje droge i mowi, ze moge wrocic za 2 i pol lub 3 godziny. Jade z poczatku spokojnie, a pozniej oczywiscie galopem, by poczuc wiatr we wlosach :) Sciezka w kierunku Santiago de Atitlan jest bardzo malownicza. Ogladam 2 widoki i wracam do hotelu. Nastepnego dnia budze sie wczesnie z rana, by wejsc na wulkan San Pedro (3020m.n.p.m.).
Wszyscy oczywiscie chca taka wycieczke na wulkan zorganizowac za oplata. Koszt to 100Q. W cenie przewodnik, ochrona. Przewodnik jakos mi niepotrzebny, a wizje tego, ze ochrona w gorach w tym kraju jest bardzo potzrebna ze wzgledu na czeste napasci na turystow na szlakach sa bardzo ladnie popularyzowane przez miejscowych ludzi. Zeby nie bylo tak, kto by kupowal wycieczki?
Wychodze poza miasto w kierunku Santiago Atitlàn i po przejsciu kolo poltorej kilometra jest zejscie na szlak. Ale tu mnie zatrzymuja jacys kolesie i kaza zaplacic 100Q za szlak. No to piekna cena, drozej niz w Kostaryce, a na dodatek nie jest to park narodowy. Panom podziekowalem i idac dalej droga w kierunku Santiago za dwoma zakretami jest sciezka w lewo, na ktora wchodze. Idzie sie w lesie kawowym, gdyz w okolicy jeziora rosnie bardzo duzo kawy. Zreszta, ze wzgledu na specyficzny klimat mozna znalezc tu warzywa, ktore rosna w Polsce. Idzie sie tez wsrod pol z kukurydzy. A widoki idac caly czas glowna sciezka sa powalajace: okoliczne gore i jezioro; wszystko jakby z lotu ptaka. Spotykam tez sporo robotnikow, ktorzy z checia pokazuja mi sciezke, zegnajac sie ze mna przy tym kilka razy i zyczac mi powodzenia. Wulkanu nie udaje mi sie zdobyc z tej strony, gdyz na jakies 100metrow przed szczytem sciezka jest tak zarosnieta, ze bez maczety nie da rady przejsc. Ale i tak widoki sa piekne. Schodze do miasta, obiadek (ukochane spagetti:)), krotka drzemka i ide do kosciolka, by posypac sie popiolkiem. Wlasnie w kosciele da sie zauwazyc ze jestem najwyzszym czlowiekim w otoczeniu. Wszyscy sa nizsi a niektorzy bardzo niscy. Mozna zauwazyc ciekawy folklor: kobiety ubrane w chusty z materialu przewaznie bialo-czarnego i duzo dzieci. Z kazania niewiele rozumiem, a poza tym z rytmu skupienia wyprowadza mnie chmara wlasnie dzieciakow, ktorzy co raz siadaja mi na glowe lub na kolana...
Nastepnego dnia jade do Chichi na kolorowy targ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz