sobota, 14 lutego 2009

Isla de Ometepe - Nicaragua

W autobusie spotykam Polaka, ktory podrozuje juz ponad 2 lata po Ameryce Lacinskiej i zajmuje sie wyrobem i sprzedaza branzoletek. Wysiada wraz ze swoja dziewczyna z Wenezueli po drodze, a ja wysiadam przy stacji Texaco w Rivas i kwateruje sie w "pieknym" hotelu Intercontinantal (100metrow od stacji). Ide spac i nastepnego dnia po pobycie w kafejce internetowej, ide na pobliska stacje Shell, by stad taxi wieloosobowa za 10cordob (pol dolara) dojechac do San Jorge, skad odplywaja promy na wyspe.
Przed wjesciem na statek jem o sniadanio-obiad i ide na juz zacumowany prom. Wydawalo mi sie, ze ma wkrotce odplynac, bo dosyc duzo ludzi siedzi juz na stateczku, ale nic. Mija 15, 30 minut i by nie czekajac za dlugo na Godota, pytam sie w koncu. Okazuje sie, ze jeszcze godzina. Chyba spotkam tego Godota...Oczekujac slucham "pieknej" muzyki z tego kraju. Samo jezioro-Lago de Nicaragua, nad ktorym jest polozona wyspa Ometepe , jest najwiekszym jeziorem w Ameryce Srodkowej-pow wynosi 8624km kwadr i jest 177km dlugie, szerokie maks na 58km i do 70metrow glebokie. Duzo ryb, ale sa tez rekiny, z tym, ze bardzo malo, gdyz wiekszosc zostala wytepiona-wywoz na eksport. W koncu ruszam. Rejs trwa kolo 1 i pol godz. (30 cordobas), czyli dluzej niz zwykle. Ale okazuje sie, ze nie plyniemy do Moyogalpy-glownego miasta portowego, tylko do San José del Sur. W tle 2 wulkany, ktore sa duma wyspy-Concepción (1610m.n.p.m.) i Maderas (1394m.n.p.m.). Wysiadam w malutkiej wioseczce San José, ktora jest blisko polozona jeziora Carco Verde. Slyszalem, ze jest to piekne jeziorko-jedno z najpiekniejszych miejsc na wyspie, ale jak zobaczylem ten malutki staw, to uznalem, ze zbyt duzo pieknych tu miejsc nie ma. Plan byl taki, by rozbic sie w poblizu tegoz stawu, ale uznalem, ze nie jest to najlepszy pomysl, gdyz malo co nie nastapilem na pieknego weza o kolorach czerwono-czarno-bialym. Uznalem go za raczej jadowitego i poszedlem do Hostelu Chico Largo. Tam miejsc nie bylo (obo tez nie-w Finca), wiec r ozbijam namiot obok Chico Largo (3$). Chico Largo to imie ducha, ktory kiedys byl wcieleniem indianskiego szamana, zamieszkujacego wyspe, ktory uciekl z Rivas po przybyciu Hiszpanow. Trzeba zawrzec pakt z nim, by moc dostac sie do El Encanto-zaginionego miasta polozonego u stop Charco Verde. Kiedy to nastapi, jest sie zamienianym w zwierze i mozna cieszyc sie z urokow miasta. Coz-w zwierze nie zostalem zamieniony, wiec cos slabo chyba sie staralem. Najwazniejsze dla mnie jest to, ze moge w koncu sie wykapac w slodkiej wodzie, a nie w slonym oceanie czy w morzu. W miedzy czasie wracaja turysci, ktorzy byli tego dnia na wulkanie, ktory mam zamiar jutro zdobywac-ten wyzszy Cocepción i mowia, ze bylo ciezko. Wspinali sie od polnocnej strony od Mayogalpy z przewodnikiem i po 5godz. doszli zaledwie do wysokosci 1000m.n.p.m. Ja mam zamiar dojsc na wulkan z innej strony. Kazdy przewodnik pisze, ze bez osoby-przewodnika jest bardzo niebezpiecznie wchodzic tam. Ja w wynajmowanie przewodnikow, jesli jest prosta sciezka sie nie baiwie, wiec zamierzam pojsc tam sam.
Nastepnego dnia z rana (godz. 6) zabieram sie autobusem w kierunku duzego miasta Altagraci, by wysiasc kolo 2km przed na skrzyzowaniu z miejscowoscia La Sabana. W przewodniku napisane, ze 3,5h zajmuje wejscie dla osob o bardzo dobrej kondycji, a 5h dla innych. Wulkan Concepción o ksztalcie stozka jest jeszcze w chmurach, ale tak jest zazwyczaj z rana. Potem chmury maja ustapic. Sciezka jest prosta-caly czas prosto i prosto w gore. Najpierw przechodze prze wioske, pozniej bananowy las i zaczynam sie wspinac. Czasami jest trudno, gdyz rosa z opadajacyhc chmur na ziemie powoduje, ze kamienie sa sliskie. I na to trzeba uwazac. Porykiwania malp przypominaja, ze jestem gdzies w lesie tropikalnym. Wchodzac coraz wyzej, wraz ze zmiana wysokosci zaczyna sie zmieniac roslinnosc. W koncu, kiedy wychodze z lasu i pojawiaja sie krzaki, zaczyna wiac. Przed samym szczytem musze zamienic pare nog na 4 nogi, gdyz wiatr moze mnie zmiesc ze szczytu. W koncu wpelzam na czworaka na szczyt, zagrzewam sie 10sekund od cieplych wyziewow z wulkanu i ze wzgledu na silny wiatr schodze w dol. I tu znowu okazuje sie stara prawda-latwiej czasami jest wchodzic niz schodzic. Pare razy zaliczam zjazd na tylku, ale w koncu udaje mi sie zejsc. I chmury w miedzy czasie sue rozstepuja. Widok przepiekny. Wejscie zajmuje mi 3h, a zejscie 2,5h.
Zmeczony, ale zadowolony wypijam literek piwka w sklepie obok przystanku i wracam na camping. Reszte dnia spedzam, wypoczywajac i kapiac sie w jeziorze.
Nastepnego dnia z rana ruszam na prom do San José, by stad wyplynac do San Jorge (pierwszy o godz. 5:40).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz