wtorek, 10 lutego 2009

Parque Nacional Corcovado - Costa Rica

Z granicy wsiadam w autobus do Neily (30minut, 600 colones, 1$=550 colones) i od razu przesiadam sie na autobus do Golfito (2h). Roznice drog da sie odczuc pomiedzy Panama a tym krajem. Wysiadam przed centrum Golfito i o godz. 11:30 mam lodz do Puerto Jímenez. Jest to wolniejsza lodz, ktora plynie kolo 1,5h, ale jest znacznie tansza (kosztuje 1500colones, szybsze-30minut-3tys colones). Moze dzieki temu, ze jest wolniejsza udaje sie zaobserwowac plywajace wzdluz lodzi delfiny. W oddali tez je widac-skacza wysoko ponad falami. Docieram do Puerto Jímenez-miasta wypadowego do Parku Narodowego Corcovado. Ide na camping-kolo lotniska, przy Jacht Clubie i rozbijam namiot (1500colones). Wlasciciel jest bardzo przyjemny i mowi mi, ze ostatnimi Polakami, ktorzy u niego sie zatrzmali, to bylo 13 osob sprzed 3 lat. Zaledwie 30 metrow jest na plaze, wiec kapie sie w Oceanie i wreszcie wypoczywam. Kolo 150 metrow od campingu jest rzeka (kolo Parrot´s Bay), w ktorej mieszkaja kajmany i krokodyle. Najlepiej przyjsc w porze karmienia, gdyz wowczas wychodza z wody. Tam spotykam tez miejscowego przewodnika, ktory proponuje, ze zabierze mnie i np. 2 inne osoby za 20$ za dzien do parku-razem ze wstepem i przejazdem. Cena jest atrakcyjna, ale nie udaje mi sie znalezc 2 osob. W Puerto Jímenez mam juz przedsmak dzungli, ktora na mnie czeka-nad namiotem skrzeczac kloca sie 2 wielkie, kolorowe papugi.
Ide do siedziby parku (kolo lotniska) i dowaiduje sie, ze nie dam rady przenocowac w parku, gdyz sa ograniczenia ze wzgledu na wode. Chodzi o stacje Sirena, gdzie moze przebywac jednoczesnie 32 osoby. Biore mape parku razem z godzinami przplywu i odpywu (bardzo wazne!) i postawiam, ze jednak sprobuje przenocowac. Zostawiam wiekszosc bagazu w przechowalni na campingu, pakuje jedzienie, wode, spiwor, namiot, ide spac i nastepnego dnia o godz. 6 jade ciezarowka na pace do Carate-miejsca, obok ktorego park sie rozpoczyna (8$, 2godz, 43km).Razem ze mna inni turysci i kilku przewodnikow. Przysluchuje sie rozmowie jednego z nich z dziewczynami z USA: Co u was rosnie? pyta sie przewodnik.One na to, ze duzo roslin. A skad np. bierzecie cukier? One na to: Idziemy do Walmartu (supermarket w Stanach). I wszyscy wtedy w smiech...
W Carate jestem o godz. 8 i od razu rozpoczynam marsz w kierunku stacji straznikow (rangersow) La Leona. Spacer plaza zajmuje 45minut (3.5km). Dochodze doLa Leony. Tam wpisuje sie do zeszytu, uiszczam oplate 10$ i jest juz pierwszy duzy problem. Na pytanie straznika dokad ide, odpowiadam, ze ide przejsc sie 5km i wracam, bo o godz. 16 jest powrotny transport (oczywiscie tego nie chcialem robic). On na to, ze ok, ale z duzym plecakiem nie wejde. Ja mu mowie, ze mam tam wode, a on na to, ze pewnie ide do Sireny. Ja mu mowie, ze nie. Po 5 minutach rozmowy puszcza mnie, ale pisze na bilecie, ze moge dojsc tylko do jakiegos odcinka. Ja sie zegnam i wchodze do parku. Do Sireny mam 16km. Przed ta stacja jest rzeka Río Claro, na ktora trzeba uwazac: jesli jest przyplyw to trzeba czekac na odplyw, bo rzeka wowczas jest bardzo gleboka i pojawiaja sie tam krokodyle i rekiny. A wiec nie mozna przejsc czy tez przeplynac. Tego dnia maksymalny okres przyplywu wypada na godz. 16:15 i zeby przejsc rzeke (kolo 1km przed Sirena), musze tam byc najpozniej na 2 i pol godz przed 16:15, a wiec o godz. 13:45. Straznik jeszcze ostrzegl mnie, zebym nie rozbijal sie na plazy, bo chodza tam w nocy jaguary.
Niektorzy mowia, ze ten park jest najladniejszm miejscem w Kostaryce. Rzeczywiscie jest bardzo ladnie: dzungla nad plaza i duzo zwierzat-mrowki, kraby, papugi, malpy (niektoreych pomruk jest tak glosny, ze wydaje sie, ze sa to ogromne malpy albo goryle), lemury, mrowkojady, gigant pajaki, jaszczurki, duzo ptakow i inne zwierzeta, ktorych nie moge okreslic z nazwy. Po drodze malo turystow (moze i dobrze, ze sa te ograniczenia?). Czasami trzeba opuscic sciezke w dzungli i idzie sie w zapadajacym sie piasku po plazy. Po drodze duzo strumieni z woda pitna (agua potable). O godz. 12:45 dochodze do Río Claro, ktora pokonuje brodzac zaledwie pokolana. A wiec zdazylem. Pojawil sie ambitny plan w mojej glowie, by dojsc jeszcze dzis do Los Patos-nastepnej stacji rangersow (kolo 20km od Sireny)-skoro mam taki dobry czas. Chcialem sie troche ozezwic w wodzie i wybieram sciezke nad rzeka. Rzeczywiscie ozezwiam sie, ale przejscie po wysokich gorach do stacji Sireny wykancza mnie. W Sirenie jestem o godz. 14. Tam biore wode i juz zamierzam isc do Los Patos, kiedy wyczaja mnie jeden ze straznikow. I wtedy sie zaczyna dluga rozmowa: dokad ide, czemu nie mam rezerwacji (ja mowie ze potzrebuje rezerwacje tylko na spanie tutaj, a ze nie chce, to po co mi), gdzie moj bilet wstepu (tego nie chce pokazywac,bo jest adnotacja), gdzie moj paszport (nie mam, wiec mowia, ze zadzwonia do slozb granicznych). Ogolnie chodzilo o pokazanie, kto tu rzadzi. Mowia, ze teraz musza mnie odprowadzic do stacji La Leona (ale tego nie zrobia, bo jest juz przyplyw). W pewnym momencie przybiega jakis koles i lamanym hiszpanskim prosi o pomoc, gdyz 3 osoby na lodce nie moga doplynac do brzegu, a dookola zaczynaja pojawjac sie rekiny:) Straznicy kaza mi pozostac. W sumie juz nie chce mi sie nigdzie isc. Cos mnie zaczyna swedziec na nogach, odchlam nagawke, a tam kleszcz. Coz, nie ma Pani Ewy sasiadki-pielegniarki (pozdroweinia), wiec trzeba wybierac palcami. Obok jest drugi, trzeci, czwarty...W sumie czekajac ma straznikow naliczylem 37kleszczy na moim ciele w roznych miejscach, z ktorych wiekszosc pila moja slodka krew. Wsrod tych moich ran z Panamy ciezko odnalezc male owady. Jak sie pozniej okazalo, nie sa one tu tak grozne jak w Europie-nie przenosza powaznych chorob. Straznicy wrocili i po calej akcji zmienili swoje nastawienie. Udalo im sie uratowac ludzi. Mowia, ze nie chcieli mi pozwolic na pojscie do nastepnej stacji,bo moglbym albo nie zdazyc (co bardziej prawdopodobne), albo pasc ze zmeczeni-3 osoby w tamtym roku w takich warunkach pogodowych zmarly (Slonce i 35stopni). Ja w sumie jestem zadowolony, ze dostaje pozwolenie na rozbicie namiotu (4$), kaza jeszcze zaplacic za pobyt w parku. Pokazuje im stary bilet, na ktorym czytaja adnotacje i usmiechaja sie. Kupuje bilet na nastepny dzien i rozbijam namiot. Zaraz po godz. 18 ide spac. Mimo odglosow dzungli-glosne swierszcze, pomruki malp szybko zasypiam. Zeby uniknac takich problemow jak ja mialem z noclegiem w Sirenie, najlepiej jest to wczesniej zarezerwowac: www.pncorcovado.org
W nocy odnajduje jeszcze kolejne 4 kleszcze-jeden wbil mi sie w powieke-jak ja nie lubie tych drani-gina miedzy moimi paznokciami szybko. Nastepnego dnia ruszam do Las Patos. Odleglosc 20km pokonuje razem z Amerykaninem. Po drodze kilka zwierzat, ale mniej niz na sciezce dnia poprzedniego i 22 kleszcze. Po 17km jest stara stacja rangersow. Wychodzac z parku i pokonujac rzeke, napotykamy pickupa, ktorym wracali straznicy po 15-dniowej sluzbie do domu (teraz maja 8dni odpoczynku). Pytam sie czy nas zabiora. Zgadzaja sie. Okazalo sie to zbawienne, gdyz odcinek 14km do La Paloma prowadzi w wiekszosci wzdluz rzeki, wiec nie trzeba sie meczyc i bawic sie w zdejmowanie butow i nakladanie. Wczoraj byl pierwszy mecz eliminacji do MS 2010 Amerki Pn i Sr finalowej grupy. Kostaryka wygrala 2-0 z Hondurasem. Rozmawiamy o pilkarzach ze straznikami i mowia, ze w Polsce w Wisle Krakow gra pilkarz z Kostaryki-czarnoskory Junior Enrique Diaz. Ale dziwia sie, ze gra u nas, bo jest slaby. No coz-nasza ekstraklasa tez nie jest mocna.
Okolo godz. 15 autobusem z La Paloma docieram do Puerto Jímenez. Zmeczenie siega zenitu. Na campingu rozbijam namiot, kapie sie, odwiedzam znajome kajmany i ide spac. Nastepnego dnia o godz. 5 rano jade autobusem do San Isidro (6godz., 3890 colones).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz